Nie, nie robię dzieciom drugich śniadań do szkoły... - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Nie, nie robię dzieciom drugich śniadań do szkoły…

Cisza… Kocham ciszę!

Pamiętam jak kiedyś, kiedy jeszcze brak hałasów nie był towarem deficytowym, a poziom decybeli nie przekraczał kilkanaście razy dziennie dopuszczalnej normy, jadąc z tatą samochodem poprosiłam, żeby włączył radio: “daj mi spokój, potrzebuję ciszy”. Matko i córko (a raczej synu) jak ja tego nie rozumiałam! Miałam naście lat! Życia nie znałam! A teraz? Teraz cisza to luksus jakich mało! A już ciepła kawa wypita w takiej przejmującej głuszy, ewentualnie z suszarką dudniącą w tle, co zawsze jest super sprawą, ale to tylko ci co taką suszarkę posiadają, wiedzą jakie to szczęście (jak jeszcze nie wiesz, to olej nowe buty na jesień, olej buty dla starego na kolejne 5 lat i kup, kup! ani grosza nie żałuj!) to luksus porównywalny to całodziennej wizyty w spa.

Wracając do meritum…

Siedzę właśnie nad kubkiem ciepłej kawy, w ciszy i spokoju, i patrzę na syf, który dzieci zostawiły po porannym “ogarnianiu się do szkoły”. Tutaj niedokładnie zebrane obierki z marchewki, tam okruszki z chleba, niedokończona herbatka, Krzysiek na stole i wory pod oczami. Patrzę i jaram się tym syfem,  bo oto moje dzieci powoli stają się odpowiedzialnymi uczniami. Czujecie to?! Ludźmi się stają! Czy tylko mnie wciąż i wciąż zadziwia, że potrafiłam stworzyć ludzi?!

Mam do szkoły bardzo konkretny stosunek: nie wkręcam się w nią za nadto. Nie pomyl proszę “wkręcania w szkołę” z zaangażowaniem w edukację dzieci. Mówię tutaj o szkole i związanych z nią obowiązkach. A żeby być dokładniejszą: w obowiązki dzieci, nie moje.

Nie wiem czy wiesz, ale mój najstarszy syn w tym roku rozpoczął naukę w 6 klasie (tak w ramach ćwiczeń przypomnij sobie co robiłaś mając 12 lat. Ja pamiętam niestety), a ja nie mam na koncie ani jednej wykonanej za niego pracy plastycznej, ani jednego zadania z matematyki, ani jednej streszczonej na prędko lektury, bo “mamusiu zapomniałem przeczytać, gdyż planszę w majnkrafcie robiłem”. Nic. To nie moja sprawa, nie moja powinność. Jeszcze w zeszłym roku zdarzało mi się zapytać czy odrobił lekcje. W tym roku szkolnym, na głos powiedziałam: “synu, masz 12 lat, czy jesteś gotowy, abym w pełni zaufała ci, jeżeli chodzi o sprawy szkolne”? Oczywiście nie oznacza to, że jak będzie miał jakiś problem, to będę miała go w głębokim poważaniu w myśl zasady “twoja szkoła, twój problem, spadaj na drzewo, rób co chcesz, ale czerwony pasek ma być inaczej szlaban na wakacje”. Nic z tych rzeczy. Ale musi przyjść, poprosić o pomoc, zrobić oczy kota ze szreka, pocałować w czółko. Cały rytuał. Co będzie jeżeli nagle moje dziecko totalnie oleje swoją edukację? Nie wiem, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć, bo u nas taki system działa od zawsze, po prostu teraz został na głos zdefiniowany. Ale jeżeli oleje, to hmmm… No nie wiem. Życie mnie nauczyło, żeby nie wybiegać za bardzo myślami w przyszłość, bo po drodze można się nieźle zaskoczyć. Ale tak na zaśkę uprzedziłam go niedawno, że jak zostawi szkołę, to mogę go kiedyś (jak już dorosły będzie) pozwać o alimenty. Łyknął jak pelikan.

 

Wyobraź sobie (albo ewentualnie przypomnij sobie) sytuację, kiedy nagle, z dnia na dzień, rodzice mówią do dziecka “od dzisiaj sam odrabiasz lekcje, sam robisz sobie śniadanie do szkoły, sam ogarniasz ciuchy, pierzesz ubrania w rzece, polujesz w niej na ryby i w ogóle wszystko sam”. Z jednej strony hulaj dusza piekła nie ma! Ale z drugiej? No hej! Jak to sam? Sam kanapki? Sam ryby mam patroszyć? Ale przecież jak? Kiedy? Nie mam czasu! Majnkraft sam się nie zrobi!

Mam poczucie wielkiej odpowiedzialności za samodzielność moich synów. Nie, nie chcę ich rzucać kiedyś na głęboką wodę bez przygotowania. Ewolucja jest w tym wypadku lepsza od rewolucji. Muszą wiedzieć, że sorry, ale ani mama, ani tata, nie mają obowiązku za niego się uczyć, czy robić mu kanapek do szkoły, bo z tego co ostatnio liczyłam, rąk mamy tyle samo, a obowiązków to jednak mam zdecydowanie więcej od niego.

Już dawno wypisałam się z konkursu na “mamę roku”. Moje dzieci codziennie dobija szara rzeczywistość, karmienie kota, odkurzanie mieszkania, czyszczenie kuwety, sprzątanie swoich pokoi (o tym chyba nawet nie powinnam wspominać) i robienie sobie śniadań, kolacji i drugiego śniadania do szkoły (nie wliczając jakiś naleśników itp.). Tak. Dobrze czytasz: nie robię swoim dzieciom drugiego śniadania do szkoły i uwierz mi, że Ty też nie powinnaś…

Wychodzę z założenia, że jeżeli moje dziecko potrafi obsłużyć grę na telefonie, to jest w stanie zrobić mnóstwo “prac” w domu. Serio. Nie każę im kroić chleba czy bułek. Nawet im masłem smaruję pieczywo taka dobra i uczynna jestem, bo nie znoszę miękkiego masła, więc zawsze trzymam je w lodówce. Szynkę zawsze kupujemy krojoną, ser tak samo. Owoce najczęściej pakują w całości (czy istnieje kilkulatek, który nie ogarnąłby przeniesienia owoca z miski do plecaka)? Orzechy? To samo! Wystarczy je przełożyć do pojemniczka! Do ogarnięcia tego nie potrzeba matury. Prostota moje drogie! Nie wygrywa konkursu na “Najlepszą mamę” ta, która wstaje 2 godziny wcześniej, żeby wykrawać z chleba gwiazdy i jednorożce, przysypiając przy tym, ewentualnie pijąc trzecią kawę z rzędu i udając że ta rozmazana kreska pod okiem to nowy “london look”. Wygrywa ta, której dziecko potrafi sobie radzić i ma z tego frajdę! Do pakietu u nas hitem są serki Hochland Kanapkowy Mini, które wystarczy wyciągnąć z lodówki (białko jest super ważne dla dzieci!), do nich dodać np. pokrojone w słupki marchewki czy drożdżowe paluchy kupione dzień wcześniej w piekarni. No przecież śniadanie marzeń! Czasami wezmą marchewki, innym razem precla, którego w serku maczają. Jedyne co robię, to faktycznie raz na 2-3 dni, kiedy mnie już na maxa proszą, piekę górę babeczek i biorą do szkoły zamiast batonów. Ale… piekę je z nimi. I one się jarają, i ja czuję się jak SUPERMAMA.

Wracając do serków, to jest to mega sprawa: dzieciaki dzielą się nimi same (opakowanie super łatwo dzieli się na 4 sztuki), serki są w różnych smakach, no i przede wszystkim mogą je jeść tak jak chcą: u nas najczęściej z pokrojonymi warzywami, albo właśnie paluchami drożdżowymi, które kupuję w pobliskiej piekarni. A jak wiemy, każde dziecko lubi decydować samo za siebie. Zresztą nie tylko dzieci to lubią.

 

Co tak naprawdę dziecko potrzebuje spakować na drugie śniadanie? To co z chęcią zje! A uwierz mi, że żadna kanapka świata nie smakuje tak, jak ta przyrządzona samemu! Dopiero później człowiek lubi jak to jemu się podaje gotowe jedzenie 😀

Także mamy moje kochane: luzujemy gumki w majtkach i POZWALAMY dzieciom stawać się samodzielne 🙂 Ja wiem, że czasami lepiej szybciej, że te okruchy na podłodze to tak wkurzają, że syf, masakra i krzyki, ale coś za coś! Tak, piszę to także głównie do siebie, bo nie będę kłamać: czasami sama wolę pospać te 15 minut dłużej i już dla świętego spokoju spakować im kanapki, ale… nie częściej niż raz w tygodniu. No i w zamian mają mi zrobić kawę. Sorry, ale akurat taki barter to ja szanuję.

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment