Nasz pierwszy wspólny wyjazd – PARYŻ! - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Nasz pierwszy wspólny wyjazd – PARYŻ!

Muszę przyznać, że tytuł jest troszkę na wyrost, bo jednak brzmi tak, jakbyśmy byli parą nastolatków, która wybłagała od “starych”, bojących się niechcianej ciąży córki, pozwolenie na wspólny wypad pod namiot. Otóż nie. Aktualnie sami jesteśmy “starymi”, ale o pozwolenie rodziców i tak musieliśmy prosić – w końcu ktoś musiał zaopiekować się trójką naszych dzieci 🙂 I kotem.

To nie tak, że nigdy nigdzie nie wyjeżdżaliśmy – parę wypadów było, ale ZAWSZE były one związane z pracą: a to konferencja, kampania, spotkanie, cokolwiek innego, ale zawsze związanego z blogowaniem. Oczywiście też w życiu były ważniejsze sprawy, na które trzeba było wydać pieniądze. Nie wspomniałam też o najważniejszym: przypomnę tylko, że z Dżastinem związałam się, mając już w swoim życiu Filipka, więc totalnie ominęły nas samotne i romantyczne wakacje, spontaniczne weekendy w hotelu, itp. No starzy byliśmy od pierwszych chwil bycia razem 🙂

Paryż od zawsze był moim marzeniem. Dostojny, ale jednocześnie wyluzowany. Elegancki i nonszalancki. Zero brokatu, cekinów i dżetów. Minimalizm, elegancja, prostota, ale też nienachalność, czerń, biel i naturalność. IDEAŁ! Nie muszę chyba wspominać, że oczywiście, że po powrocie zamarzyłam o grzywce. Serio. Przemilczmy to. Grzywka to niestety stan umysłu, a aktualnie u mnie dzieje się tyle, że chyba zwyczajnie jej potrzebuję. Nie wiem. No nie wiem. Kończę temat 🙂 Po prostu ostrzegam, żeby później nie było zaskoczenia i afery.

Po kolei 🙂

Bilety kupiłam na spontanie, z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Nie mniej jednak… jarałam się jak dziki bąk, bo “Justynko! taka promocja! Bilety za 160 zł za osobę! Ho ho ho!”. Zapomniałam, że od czasów, kiedy obsesyjnie latałam z Irlandii do Polski, wiele się zmieniło i Ryanair się wycwanił, i że nawet za bagaż trzeba dopłacić 🙂 I za miejsce… Generalnie nie wiem czym się tak podniecałam, ale ok. I tak zapłaciłam pewnie mniej niż normalnie.

Druga sprawa – bilety z lotniska Beauvais do centrum Paryża.

Oczywiście zestresowałam się: bo bilety, bo jak znajdziemy odpowiedni autobus, że o matko, że co zrobimy, ze zaginiemy, że trudno, może faktycznie spoko tam zostać…

Luz. Bilety można kupić na TEJ STRONIE, ale spokojnie można je też zakupić w automacie jeszcze na lotnisku. Autobus jest dostosowany do przylotów,  jeździ co 15-20 minut, więc nie ma co panikować, że się spóźni, że zabraknie miejsca. Z lotniska Beauvais na Dworzec Autobusowy (Porte Maillot) jedzie się ok 60-75 minut.

Hotel. Wybraliśmy (tzn. ja wybrałam, bo cała podróż to była niespodzianka dla Dżastina) Hotel Panache, z polecenia najlepszej Kasi z bloga TRAVELICIOUS.PL. Hotel był super! Obsługa była super, do każdego miejsca, które chcieliśmy zobaczyć, mieliśmy ok. 20-30 miut piechotą. Na przeciwko jest kawiarnia w której codziennie rano piliśmy kawę – najlepszą na świecie! W hotelu zrezygnowaliśmy z opcji śniadań, bo zdecydowanie woleliśmy wychodzić szybko na miasto 🙂 Ale wiem (od znajomej), że jedzenie jest tam świetne. Obok mieliśmy sklep, w którym kupowaliśmy bagietki, sery i wino. Minus – z Porte Maillot mieliśmy piechotą ok. 55-60 minut, co w deszczu i z walizkami nie było wybitnie przyjemnym przeżyciem. Dlaczego nie wzięliśmy taksówki? Bo po 1 i tak wolimy chodzić (po drodze zawsze – czyli te 2 razy “w tą” i “z powrotem” haha) robiliśmy przystanki na kawę i croissanty 🙂 A po 2 jesteśmy sierotami i baliśmy się, że taksówkarz nie będzie mówił po angielsku, a przecież po francusku nie potrafimy nic! Nawet nazwy dworca nie umieliśmy wymówić. No nic… Po prostu tak mamy 🙂

Ceny. Nie będę kłamać, trochę bałam się paryskich cen, ale luz! Wg mnie są bardzo zbliżone do tych w Dublinie, więc spoko. Oczywiście nie polecam przeliczać EURO na złotówki, bo można zawału dostać, no ale to już niestety nie jest problem francuskich cen, a tego, że to w PL zarabia się mało. Dużo cen się pokrywa nawet w przeliczeniu na PLNy.

Kawa – 2,5 euro

Zestaw śniadaniowy (kawa + sok pomarańczowy + croissant) – 7 euro

Deska serów – 22 euro

Bagietka – 1 euro

Lampka wina – 12 euro

Piwo – 8-10 euro

CO MNIE ZACHWYCIŁO W PARYŻU?

Wszystko!

No może nie wszystko, ale będę szczera: szłam i co chwilę zbierałam szczękę z podłogi. Cała architektura, ludzie, ci eleganccy faceci! U nas sam kresz, albo gołe torsy w lecie, a tam?! Kobiety tak piękne ze swoimi zmarszczkami, tak eleganckie, ale zupełnie nie dbające o to. No po prostu cudo! Mnóstwo galerii sztuki, knajpek, bajka! Po prostu bajka. Wiem, że na pewno jeszcze tam wrócę, bo to miasto jest przecudowne. Po prostu idealne.

Luwr (najbardziej rzeźby i wszystkie Petit Galerie), Wieża Eiffla (nie byliśmy na górze, bo szkoda nam było czasu), spacer nad Sekwaną, zupa cebulowa, bagietka z masłem, sery, wino na śniadanie (oł jeee!), język. WSZYSTKO! Te kobiety! Ci mężczyźni! Budynki! Dla mnie bajka!

Co nie było spoko?

Brud – Paryż jest mega brudny. Mam tu na myśli mnóstwo śmieci na ulicy, i ogólne przyzwolenie na wyrzucanie papierków za siebie. Już nie pamiętam, kiedy sama coś takiego zrobiłam. We wczesnej podstawówce?!  Hitem była kobieta, która rozmawiając w aucie ze strażą miejsca, wywaliła peta przez okno. HIT!

Oczywiście nie twierdzę, że Polska jest jakaś super hiper czysta, ale nie porównywałabym  w ogóle Francji i Polski. Biorąc jednak pod uwagę  np. Irlandię, gdzie na ulicy trudno było znaleźć papierek (częściej leżały centy), to sorry Paryżu, ale dałeś ciała.

LUWR – nie Luwr sam w sobie, ale kolejka do obrazu “Mona Lisa”. MASAKRA! A najgorsze, że kompletnie nie wiem czy tę kolejkę da się jakoś obejść! Wygląda to tak, że jak już uda Ci się wejść do muzeum (koniecznie wcześniej trzeba kupić bilet online, bo inaczej stania na 3-5 godzin!), to (przynajmniej u nas tak było, ale jest spora szansa, że coś źle zrobiliśmy haha) przewodnik od razu kieruje grupę na drugie piętro do “najsłynniejszego obrazu świata”. Dopiero później można zwiedzać na własną rękę (pisząc to odnoszę dziwne wrażenie, że NA BANK można to było inaczej zrobić). Tłum, afera, krzyki, ochroniarz krzyczący non stop “one picture, one picture!”. Sorry ale nie. Mogę sobie obraz obejrzeć w domu na necie. Przynajmniej cicho będzie.

Francuzi to dla mnie średnia humorów Irlandczyków i Polaków – są mili, uprzejmi, może nie tak wylewni jak dublińczycy, ale jednak bardziej  uśmiechnięci od statystycznego Polaka, któremu zawsze “bieda panie” i “jakoś leci”.  🙂

Zresztą co ja mam Wam powiedzieć? W przyszłym roku lecimy znowu! Ale może na dłużej i z minimalną jednak znajomością podstawowych zdań 🙂

WSZYSTKIE ZDJĘCIA ZROBIŁAM TELEFONEM (co widać haha) i UŻYŁAM PRESETÓW KASI TRAVELICIOUS (TUTAJ LINK)

 

 

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment