“Try Walking In My Shoes” – singiel mojego ukochanego zespołu Depeche Mode, wydany w 1993 roku. Jedna z najlepszym piosenek mojego życia. Dokładnie obrazująca to, czego czasami w ludziach brakuje.
Kilka dni temu, pewna znajoma blogerka Asia (TUTAJ jej blog, którego bardzo Wam polecam oczywiście 🙂 ), na swoim facebookowym wallu (TUTAJ), zapytała swoje czytelniczki co sądzą o żłobkach czy przedszkolach czynnych całą dobę. Chciałabym napisać, że odpowiedzi wryły mnie w ziemię, ale heeej! Moja pierwsza myśl była taka sama! Dopiero później przyszła refleksja…
“Takie miejsce to horror dla dziecka!”
“Po co mieć dzieci, skoro chce się je dawać do takich miejsc!”
“Patologia!”
Przyznaj się, czy przez pierwszy ułamek sekundy tak o tym nie pomyślałaś? “Jak to czynny całą dobę?! Na tydzień mam tam zostawić swoje dziecko?!”.
Moja pierwsza myśl “eeeee, serio? na 24 h?!”, a później cofnęłam się o 9 lat.
9 lat temu byłam samotną mamą. Mieszkałam w wynajmowanej kawalerce ze swoim 2,5 letnim synkiem, pracowałam na 3 zmiany. W opiece nad dzieckiem byłam zdana na całą swoją i byłego męża rodzinę. Miałam to szczęście, że ICH MIAŁAM. Filipka tato pracował na 4 zmiany, więc wymienialiśmy się jakoś opieką – ktoś się gdzieś spóźniał, ktoś gdzieś Fifka wiózł, zaangażowane w to były wszystkie możliwe babcie i prababcie. Wiesz, że w Kodeksie Pracy, mama małego (do 4 lat) dziecka, może odmówić pracy na nocną zmianę? Super! Tyle, że wtedy “ciągnie” częściej 2 zmiany, czyli ta popołudniowa, zamiast wypadać co 3 tygodnie, wypada co 2. A tych nie znosiłam, bo wtedy najmniej czasu spędzałam z synkiem.
Później zaczęło się przedszkole. Super! Codziennie do godziny 15 ktoś mógł się zajmować synkiem! Nie do końca. Przedszkole było czynne od 6:30, a ja miałam na 6 do pracy. Moi rodzice przychodzili i ogarniali Filipka. Albo mój były mąż. Nocki? Ok, mały spał u nich, albo u taty. Problem był, kiedy Filipek był chory (a był chory non stop, jak większość dzieci, które rozpoczynają przygodę z przedszkolem czy żłobkiem), a ja wracałam z nocki (bo przecież chorobowe to 80%, a jako samotna mama, raczej nie zarabiałam kokosów). Bywały dni, że spałam 2 h na dobę. Wtedy, kiedy synek miał drzemkę. Mogłam zrezygnować z nocek. Jasne! Tylko wtedy co 2 tygodnie w ogóle nie widywałabym dziecka. Średnio mi to pasowało.
Miałam szczęście, bo miałam bliskich, którzy mogli i chcieli mi pomóc. Tyle, że nie wszyscy takie szczęście mają. Co wtedy?
Ja wiem, że na co dzień mało kto docenia sytuację, w której aktualnie się znajduje. Zawsze mogłoby być lepiej, milej, szczuplej, więcej. Czy ja wtedy narzekałam? W życiu! To była moja rzeczywistość, na tamtą chwilę innej nie znałam. Radziłam sobie najlepiej jak wtedy potrafiłam. Miałam szczęście, bo mogłam polegać na ogromie osób. Co gdybym ich nie miała? Nie mam pojęcia…
Gdyby 9 lat temu istniało w mojej okolicy takie miejsce, miejsce gdzie mogę dać dziecko, bo muszę iść do pracy, a nie po to, żeby chlać całą noc na baletach (a chyba większość osób wypowiadających się źle o takich placówkach właśnie to ma w głowie)… I tak, moje dziecko byłoby zabierane do domu po godzinie 22. Zaprowadzane o 5:30. Może i musiałoby tam spać. To nie hostel. To przedszkole, miejsce, które zna. Gdybym nie miała innego wyjścia, to jestem pewna, że z niego bym skorzystała.
Łatwo osądzać czyjeś wybory. Trudniej patrzeć na życie z szerszej perspektywy, perspektywy kogoś kto jest w kompletnie innej sytuacji…