Wierzę w moc pozytywnego myślenia. Naprawdę. Dla mnie to żadna paplanina. Wierzę, że jak się czegoś bardzo chce, chociaż nie, jak się wierzy, że już się to MA to w końcu to przychodzi.
Tak więc.. WIEM.
Wiem, że wszystko w życiu dzieje się po coś. Każda sytuacja nas kształtuje, dzieje po to byśmy docenili przyszłe szczęście które niedługo na nas spadnie.
Wiem też, że wierzę w to wszystko bo tak naprawdę żadna tragedia do tej pory mi się w życiu nie przydarzyła. Na szczęście.
Rozwód? Gdyby nie on, nie poznałabym mojego M. W drugą stronę- gdyby nie wcześniejsze małżeństwo nie byłoby F. Gdyby nie B, nie mieszkałabym tu gdzie mieszkam teraz. No i gdyby nie M i jego brat of kors.
Wszystko w życiu składa się z maleńkich kawałeczków, których źródła są gdzieś tam w przeszłości.
Rzadko narzekam, częściej jęczę, że coś boli, kuje (jestem w ciąży, wiadomo). Nie narzekam, że kasy za mało, że cycki by mogły być większe (oczywiście w naturalnych a nie ciążowych warunkach), że dzieci dzisiaj się wyjątkowo drą. Nie narzekam, choć jęczeć mi się zdarza…
Pozytywizm mój jednak nie wynika z charakteru. Jestem nerwowa, straszna ze mnie choleryczka, najbliżsi nie mają ze mną łatwo kiedy mam zły dzień. Nie pozwalam sobie jednak na bycie wredną, obłudną. Kiedyś owszem! Teraz… nie chce mi się. Jak coś mnie uwiera, to o tym mówię, jak coś mnie naprawdę boli, najczęściej olewam. Kalkuluję spis zysków i strat, i najczęściej dochodzę do wniosku, że nie ma potrzeby angażowania się w konflikty, afery. Ci którzy są po drugiej stronie sami się wykruszą, skoro mają taką potrzebę. Czasami trzeba odpuścić, mimo że się łzami zalewało… Nikomu nie warto dawać takiej władzy nad swoim życiem. Nawet mężowi i dzieciom jej nie daję.
To ja decyduję o swoim szczęściu, o tym czy coś osiągnę.
Do tej pory wszystko na czym mi naprawdę zależało się realnie działo. Naprawdę. Jeżeli z czymś nie dawałam rady to albo to nie było dla mnie, albo po prostu nie zależało mi tak jak powinno.
Jak nad czymś nam bardzo zależy to nad tym pracujemy, ile sił mamy.
Nie wierzę w przypadki, szczęśliwe zrządzenia losu. Nie! Wszystko się dzieje po coś! I nie ma w tym żadnej filozofii Bożej. Chociaż ateistką też nie jestem, raczej agnostykiem.
Nie warto się przejmować czymś co nie zależy od nas. Walczyć jednak to już trzeba. Codziennie, jak najmocniej. O szczęście. Nie tylko swojej rodziny. Przede wszystkim o to swoje osobiste.
P.S.
To zdjęcie sprzed 2 lat, na wakacjach w Relawu. Zrobione jakąś cyfrówką- dlatego nie powala. Mimo to kocham je miłością najwierniejszą.
O jeniu, zdecydowanie też tak mam. I to w genach chyba przechodzi bo moja 10 miesięczna córa też taka jest 🙂 Stąd też nazwa bloga. Pozdro dla wszystkich pozytywnych!
Dziękuję za piękny tekst, prawdziwy i szczery. Pozytywne myślenie jest naprawdę genialne, nawet jak mam doła, to potem przychodzi taki fajny czas twórczych rozwiązań i znajdowania nowych możliwości. Pierwszy raz czytam Twojego bloga, ale jestem pod ogromnym wrażeniem.
bardzo bardzo dziękuję!!!! też tak uważam- wszystko dzieje się po coś i najważniejsze to się nie załamywać i wiedzieć, że za moment wszystko znowu będzie super :))
Pięknie napisane. Widzę, że przygodę z życiem mamy całkiem podobną. Wiele razy sufit spadał mi na głowę ale pozytywne myślenie i afirmacja pomaga przenosić góry. A za napisanie o agnostycyzmie mój prywatny plus!
To Twój M. na zdj?
taaa… jakieś 10 kg temu 😛