Uwielbiam, ale to uwielbiam oglądać co ludzie jedzą w ciągu dnia. To trochę taki Big Brother, coś na zasadzie “powiedz mi co jesz, a powiem ci kim jesteś”. Oczywiście nie mam tu na myśli hamburgerów, frytek i czipsików. Ja chcę widzieć coś co mnie zainspiruje, co sprawi, że będę miała ochotę zmienić swoje nawyki, wybrać coś lepszego, zasmakować czegoś nowego, ewentualnie zmienić swoje życie za pomocą nowego sosu do sałatki. Wiesz jak jest…
Dzisiejszy foodbook powstał spontanicznie. Co to oznacza? To, że nie zastanawiałam się dzień wcześniej “co jeść, żeby zaimponować innym, co ładnie będzie wyglądać i będzie każdemu smakować”. Tak. Bo tak właśnie powstają foodbooki. I nie, nie ma w tym nic złego, moje wcześniejsze też tak powstawały. Oczywiście nie siedziałam przez połowę dnia w kuchni tylko po to, żeby zrobić coś, co mi nie będzie smakować. Nie nie. Ale jednak wybierałam dania, które wiedziałam, że są super, które ładnie wyglądają i w ogóle są takie fancy. 🙂
Dzisiejszy foodbook to dania, które jem ostatnio codziennie. Tak, jestem osobą, która, jeżeli jej coś smakuje, potrafi przez 2 tygodnie kompletnie tego nie zmieniać. Później mi się nudzi i znowu wymyślam coś nowego, albo wracam do wcześniejszych dań. Pasuje mi taki model odżywiania, dzięki niemu czuję się najlepiej. I ważna sprawa – niestety, ale większość dni, nie wygląda aż tak “idealnie”. Zazwyczaj coś jeszcze wpadnie, jakaś czekolada, jakaś cola, jakiś juice (przepraszam, ale ostatnio usłyszałam starą piosenkę Nataszy Urbańskiej, i do teraz wyjść z szoku nie mogę, weźcie mnie uspokójcie. Obiecuję na końcu podlinkować, bo to trzeba zobaczyć/usłyszeć).
I jeszcze ważna sprawa: to nie jest food book wegański.. Nigdy nie mówiłam, że jestem weganką, ale faktycznie moja dieta tam zmierza. Nie jem mięsa, jajek też nie (chyba, że są “ukryte” jako skład, ale od samego jajka mnie odrzuciło), 3-4 razy w tygodniu jem ryby. Tak, zdaję sobie sprawę, że moja “dieta” (w pojęciu jadłospis) mogłaby być jeszcze lepsza, że jest tam np. jeden produkt, który jest totalną chemią, ale hej, i tak uważam, że radzę sobie całkiem nieźle.
ŚNIADANIE
Śniadanie jem dosyć późno, bo dopiero o godzinie 10 (zważywszy na to, że wstaję zazwyczaj o 5, to bardzo późno). Takie opóźnienie wynika z tego, że w czasach, kiedy byłam największą fitnesiarą w okolicy, czyli w domu (o to nie jest trudno, ale co tam), to ćwiczyłam zawsze rano. Lubię ćwiczyć na czczo, nie sprawia to, że czuję się słabo, tak jest mi najlepiej. Oczywiście póki co nie ćwiczę (ale zaraz zacznę!), ale jednak nawyk pozostał. Mało tego! Jeżeli w weekend pośpię dłużej, to i tak czekam kilka godzin do śniadania, bo wcześniej kompletnie nie jestem głodna. Tak mi już mam.
Tofucznica ze szpinakiem i pomidorami. Do tego smażony (na suchej patelni) ser halloumi i połowa bułki fińskiej z Lidl. Aaaa i oczywiście płatki drożdżowe nieaktywne.
Powiem tak, ostatnio to danie jem minimum raz dziennie. Dobrze czytasz – minimum. Były dni, kiedy jadłam je też na kolację.
Zazwyczaj biorę pół kostki tofu, przyprawiam (albo gotową przyprawą, albo swoimi wybranymi) i smażę na suchej patelni z dodatkiem wielkiej garści szpinaku i kilkoma pomidorkami koktajlowymi. Do tego smażony na suchej patelni ser halloumi (kupuję w Lidl), albo awokado. Czasami jej je samo, czasami z waflami ryżowymi, ale tym razem postawiłam na połowę bułki fińskiej. Aaaaa! I koniecznie płatki drożdżowe. Powiem tak – na początku średnio mi podeszły. Teraz?! teraz sypię je na wszystko! Obrabiając foty zorientowałam się, że nie posypałam nimi sałatki, ani kanapek. Do tej pory tego żałuję… PŁATKI DROŻDŻOWE TO ŻYCIE!
Tutaj wklejam Wam makro śniadania. Tak, zważyłam Wam nawet szpinak…
LUNCH
Postawiłam znowu na bułkę z Lidl (nie chcę nic słyszeć o tym, że jedzenie powinno być urozmaicone, bo przecież wiem, ale kupiłam super świeże te bułeczki i nie mogłam się opanować!), do tego awokado, hummus (Lidl forever!) i ogóreczek kiszony 🙂
OBIAD
Wróciłam do sałatek! Od tygodnia jem i nie mogę nadziwić, że miałam od nich taką przerwę! Kocham, uwielbiam. Jako sos os zawsze służy mi ocet jabłkowy (nie bój się, że sałatka później śmierdzi octem, w ogóle nie czuć octu, co taką swieżość!), sok z cytryny i ewentualnie sos sojowy, czasami tahini. Łososia smażę na suchej patelni – jest wystarczająco tłusty, zachowuje się trochę jak boczek, bo podczas takiej obróbki wytapia się z niego tłuszcz. Całość posypałam czarnym sezamem. I niestety bardzo żałuję, że nie dodałam płatków drożdżowych. Gdzie ja miałam głowę?!
Aa! Bo to ważne! Sałatki jem z głębokich talerzy do zup. Takie są wielkie…
KOLACJA
I tak, tutaj nie jest idealnie, mogłoby być lepiej, zdrowiej, fajniej, ale… Powiem tak: wydaje mi się, że moja dieta i tak jest całkiem spoko, i mogę sobie pozwolić na “niezdrowe” odstępstwa. Co ciekawe, nikt by się nie oburzył, że pokazuję np. paczkę czipsików, a jestem pewna, że ktoś mi napisze “ale świństwo” 🙂 Wiadomo, czipsiki wszyscy jedzą 🙂
To galaretka białkowa, czyli totalny syf, ale sprawia, że mniej mam ochotę na żelki, które są jeszcze bardziej syfiaste. No i dostarcza tylko 30 kcal. A to jednak też ważne 😛 do tego mrożone maliny i wiśnie, a całość polana jogurtem kokosowym do którego dodałam odrobiny pasty z wanilii.
Z dań wynika, że pochłonęłam wczoraj jakieś 1424 kcal. To znaczy nie jakieś, a dokładnie 1424 kcal. Nie dodałam jednak tutaj kawy, której wypiłam 3 kubki 🙂 Z mlekiem 🙂 Używam migdałowego, które na moje szczęście ma mniej kcal od zwykłego krowiego, ale jednak dodatkowe 200-300 kcal trzeba dodać 🙂
Niestety, żeby nie było tak kolorowo, to na noc zjadłam wczoraj jeszcze to…
Wafle ryżowe z domowym (!!!!!!!!!!) masłem migdałowym. Nie liczyłam tego. Była noc.
I myślałam, że to już koniec, że już będzie ok. Ale nie. Wjechało to:
Myślisz, że to tylko kolejny wafelek z masłem migdałowym? nieee. To wafelek z masłem migdałowym i miodem.
Nie mniej jednak nie jest źle 🙂 Najważniejsze, że nie zjadłam czekolady! Pewnie dlatego, że jej nie miałam, bo zeżarłam ją dzień wcześniej, ale jednak 🙂 Dumna jestem.
Daj koniecznie znać czy podobają Ci się takie foodbooki! Będzie mi niezmiernie miło! <3