"Jesteśmy tym co powtarzamy" czyli 7 mikronawyków pomagających w codzienności. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

“Jesteśmy tym co powtarzamy” czyli 7 mikronawyków pomagających w codzienności.

Najsłynniejsze zdanie Judyty to “Jak kochać to księcia, jak kraść to miliony”. Ok, w porządku, rozbudza to wyobraźnię, tyle że jak doskonale wiemy – życie nie do końca tak wygląda. I mówię to ja, najbardziej niecierpliwa osoba i prokrastynatorka nr 1 na świecie (tak btw., ta prokrastynacja jest wynikiem lęku, ale o tym kiedy indziej). Bo po co się męczyć, skoro efektów nie ma od razu?

Temat ten przegadany i przemyślany mam pod każdym kątem i od miesięcy go powoli wdrażam w życie. Oczywiście, że się potykam, że czasami daję d…ciała, ale i tak jestem w o wiele lepszym miejscu niż rok temu! O pani! W zupełnie innym miejscu!

1. Codziennie robię coś, za co „jutrzejsza ja” mi podziękuje.

To mogą być naprawdę małe rzeczy: jednego dnia wybieram się na dłuższy spacer, jeszcze innego nie rzucam się na ciastka, albo nie ślęczę do północy z czołem wbitym w telefon. Myśl, że już jutro poczuję dumę, nawet taką w skali mikro, zmienia perspektywę, przybliża moment nagrody. Niby to malutkie kroki, a jednak robią różnicę.

 

2. SPACERY (w ciszy).

Wiadomo, spacer jest oczywisty. Jakakolwiek aktywność w ciągu dnia jest obowiązkowa – dla ciała, głowy i zdrowia. Dzisiaj siedziałam cały dzień na dupie? To jutro pójdę na 20 minutowy spacer. Przyznam, że na to „w ciszy” budzi we mnie jeszcze mały lęk, ale robię to, czasami przez cały aktywności, czasami przez 10 minut. Po co? Żeby pomyśleć!

Ile razy dziennie mamy czas, żeby zastanowić się nad sobą, nad swoim życiem, emocjami? Tak szczerze: kiedy Ty ostatnio pomyślałaś „co u mnie słychać? Jak się dzisiaj czuję?” i jeszcze dałaś sobie czas na szczerą odpowiedź? Ja latami tego nie robiłam.

Dawno dawno temu, kiedy dopiero stawiałam tę stronę, to posty pojawiały się codziennie. Jak? Skąd miałam na to wszystko pomysły?! Przecież wtedy byłam w ciąży, z małym Brunkiem przy nodze, a później spacerowałam Z Edkiem w wózku, bez słuchawek (żeby słyszeć czy nie ryczy)!

Masz nawyk refleksyjnego myślenia? Zastanawiania się: czy jestem w dobrym miejscu w życiu, co miłego przeżyłam ostatnio, za co jestem z siebie dumna? No daję dychę na to, że raczej nie – nie ma kiedy! Plus jest to odrobinę przerażające (dla mnie bywa).

Tylko czy warto życie przeżyć nie wiedząc nawet co się o nim tak naprawdę myśli? (to pytanie zadała mi terapeutka i myślałam o nim całe 2 tygodnie).

3. Metoda 478 i body scan.

Bardzo możliwe, że sprzedam Ci w tym momencie ściemę, ale kiedy pierwszy raz przeczytałam o tej metodzie, zapewne na stronie typu zdrowie.pl, to znalazłam info, że to metoda, którą stosują (wait fo it) amerykańscy żołnierze. To wystarczyło, żeby w mojej głowie zapalila się lampka pt. “łoo kuźwa, na bank działa”. No i cholera działa!

478 to sposób na praktycznie błyskawiczne zaśnięcie. Nie żartuję. I to takie „nie wiem kiedy ani jak”. Przez 4 sekundy robisz na maxa głęboki wdech nosem, aż do przepony, następnie wstrzymujesz powietrze przez 7 sekund, po czym robisz dłuugi powolny wydech nosem trwający 8 sekund.

4 sekundy WDECH – 7 sekund WSTRZYMAJ – 8 sekund WYDECH

Zazwyczaj robię 5-10  serii takich pogłębionych oddechów, po czym oddycham normalnie. Krótki wdech i długi wydech sprawiają, że nasze serce zwalnia swoją pracę, co z kolei rozluźnia nasze ciało (chociaż w trakcie może Ci się wydawać, że jest odwrotnie). Odwrotnie: odpowiednio długi wdech i szybki krótki wydech przyśpieszają bicie naszego serca i sprawiają, że jesteśmy bardziej pobudzeni.

Inny life hack na relaks i zaśnięcię to body scan. Leżąc na wznak, z nogami w lekkim rozkroku, rękoma oddalonymi delikatnie od ciała i wnętrzami dłoni skierowanymi do góry (kto zna jogę ten wie co to savasana) zamykamy oczy i oddychamy jak najbardziej naturalnie. Następnie po kolei skupiamy całą naszą uwagę na rozluźnianiu czoła, następnie policzków, ust, aż do czuba dużych palców stóp. Masz poczuć, że Twoje ciało się wręcz roztapia. Można też (dla większego efektu) napinać po kolei te części ciała, po czym puszczać to napięcie – wtedy lepiej poczujesz rozluźnienie (to już wtedy wlatuje metoda Jacobsona, o której nie raz pisałam). Ja body scan robię kiedy czuję, że potrzebuję: po ciężkim dniu, kiedy męczy mnie jakiś problem, w domu było mega głośno, a chłopcy znowu się 10 razy pokłócili. Na tzw. daily basics wystarcza mi oddychanie. Przysięgam, że zawsze, ale to zawsze, po chwili zwykłych oddechów odlatuję i to nagle. Nie ma takiego “ooo chyba zasypiam”, chwili kiedy powieki robią się coraz cięższe – nic z tych rzeczy. Po prostu nagłe odcięcię zasilania.

4. Aplikacja ebooków.

Nie znam osoby, która nie mówiłaby “chciałabym więcej czytać”. Oczywiście ja też bym chciała, ale jakoś dziwym trafem moja ręka zawsze sięgała po telefon albo pilota. Tę sytuację całkowicie zmieniła aplikacja z e-bookami. Wciąż sięgam po telefon, ale teraz zamiast odpalać insta, to sięgam po książkę. Co ciekawe, kiedy zamówiłam czytnik, żeby jednak trochę mniej męczyć wzrok, to ilość przeczytanych stron w ciągu dnia DRASTYCZNIE spadła, bo wciąż w ciągu dnia sięgam po telefon, na którym znowu odpalam insta lub tik toka.  Podsumowując sfrajerowałam się kupując czytnik. Żeby jednak zachować resztki godności przed samą sobą czytam dwie książki jednocześnie: jedną w ciągu dnia na telefonie, drugą wieczorem na czytniku. Narazie ta metoda jest w fazie testów. Dam znać jak wyniki za miesiąc.

5. Planowanie (albo chociaż myślenie o tym co zjem dzień wcześniej).

Noblista Daniel Kahneman (chcę podkreślić mądrość tego człowieka) stworzył teorię, że silna wola człowieka jest skończona. Tłumaczy to dlaczego to wieczorami rzucamy się na lody, a nie zaraz po porannej kawie, chociaż zdarza się i tak. Każdy człowiek podejmuje w ciągu dnia dziesiątki maleńkich decyzji i ta decyzyjność ma swoje granice. To dlatego np. Steve Jobs nosił swój znany uniform (golf i jeansy) – eliminował tym samym liczbę podejmowanych w ciągu dnia decyzji, dzięki czemu na sprawy zawodowe miał większe zasoby. Ja zauważyłam, że o wiele zdrowiej jem, kiedy dzień wcześniej, najczęściej wieczorem, zaplanuję sobie posiłki. Wiem co mam w lodówce, wiem co ewentualnie muszę dokupić, co aktualnie lubię jeść, wklepuję dania do aplikacji (albo zapisuję w notatniku) i gotowe. To samo z obiadem dla dzieci. Myślę o tym na luzie wieczorem, mając z tyłu głowy, że mam na wymyślenie sporo czasu, dlatego robię to bez “ja piedziele, znowu obiad”. Jeżeli z jakiegoś powodu nie pomyślę o tym dzień wcześniej, to przysięgam, że nie ma opcji, żebym coś wymyśliła i kończy się na gotowcu.

Najlepsze, że ja kompletnie nieświadomie to robiłam, a zauważyłam to przez przypadek. No doprawdy niesamowite jak działa nasz mózg.

 

6. Suplementy.

Muszę o siebie dbać. Jak człowiek pozna co to psychiczne dno, to kiedy już delikatnie uda mu się od niego odbić, to zrobi wszystko, żeby na ten dół nie powrócić. W najgorszym momencie depresji nie byłam w stanie umyć zębów. Tak, to jest nie do zrozumienia dla zdrowego człowieka. Teraz staram się dbać o siebie jak tylko potrafię: aktywność fizyczna, sen (nie ma takiej choroby/zaburzenia psychicznego, w której sen nie jest w jakiś sposób zaburzony!), leki, no i suplementy. Od razu uprzedzam – tak, jako dietetyk zdaję sobie sprawę, że to dietą powinniśmy pokrywać zapotrzebowanie naszego organizmu w tym temacie. Niestety jako dietetyk też wiem, że po 1. czasami nie da rady, a po 2. są stany w życiu, kiedy organizm potrzebuje większej dawki mikroskładników. U mnie codziennie wjeżdżają żelazo (nie jem mięsa, więc to logiczne), omega 3 (udowodnione działanie przeciwdepresyjne), magnez (podobnie jak omega), d3 (bo wszyscy musimy) oraz kompleks B (bo prawie wszyscy mamy niedobory w tym temacie, dodatkowo ja jem mało pieczywa i nie jem mięsa). To jest taki zestaw obowiązkowy dla osób, których neuroprzekaźniki nie działają tak jak powinny (bo depresja to, w wielkim skrócie, zaburzona gospodarka chemiczna naszego mózgu).

Dodatkowo wspieram się adaptogenami. I tu Ci przedstawię coś, co testowałam z miesiąc temu dzięki marce Mother’s Protect: AURA. Muszę zaznaczyć to na wstępie, bo to bardzo ważne: na stronie MOTHERSPROTECT.COM w zakładce każdego preparatu, znajdziesz certyfikat produkcji. Dla mnie to jest cholernie ważne. Wiem jak działa rynek suplementów, wiem jakie machloje mogą być robione i zwyczajnie szkoda mi i swojego organizmu i kasy na produkty, którego składu nie jestem pewna. To tyle. Wracając do tematu…

W składzie AURY znajdziemy cytryniec górski i rhodiole rosea. Jestem pewna, że te nazwy obiły Ci się o uszy. Cytryniec górski (wg badań naukowych, np. tutaj i tutaj) wspomaga układ nerwowy, wpływa na lepszą pracę wątroby, oraz wspiera ogólną kondycję fizyczną. Rhodiola rosea (tutaj, tutaj i tutaj) także wspomaga układ nerwowy, zwiększa dotlenienie komórek, poprawia fukncjonowanie ukłądu pokarmowego.

Ja, jako osoba biorąca leki z grupy SNRI, oczywiście skonsultowałam przyjmowanie adaptogenów ze swoim lekarzem.

Nie wiem czy muszę rozpisywać się na temat korzyści aury. Może niech mail, który wysłałam do …. będzie wystarczającą reklamą. Tak, AURĘ stosuję już od maja, teraz robię przerwę i od października znowu wracam! I teraz ważne: dzięki Aurze i oddychaniu, zeszłam praktycznie z leków nasennych, biorę je sporadycznie i to 1/4 tabletki.

7. Dziennik.

Tak samo kocham jak nienawidzę.

Zacznę od tego, że odkąd pamiętam (od podstawówki!) chciałam pisać pamiętnik. Wszystkie nastolatki w amerykańskich serialach pisały, więc to logiczne. No ale jakoś nie, no po prostu nie. Co zaczynałam, to po 3 dniach kończyłam. I teraz, jako 37 letnia kobieta to robię. Nie tyle pamiętnik, co hmmm, nie znam ładnego odpowiednika polskiego (bo w wolnym tłumaczeniu to księgowanie, więc no kiepsko): “journaling”.

Codziennie, może czasami co 2 dni, zapisuję 3 pełne strony w zeszycie.

A co tam piszesz Justynko?

Byle co. Poważnie. To ma być strumień myśli. Wszystko co mnie męczy, aktualne lęki, zmartwienia, miłe rzeczy. To co myślę. Taka rozmowa z samą sobą. Rzeczy nad którymi się zastanawiam, sprawy które chcę dokończyć albo zamknąć, wszystko. Zawsze 3 strony, zawsze odręcznie. Nie powiem, żeby mi to sprawiało przyjemność. Na maxa odzwyczaiłam się od odręcznego pisania, po za tym, wiesz ja to bym chciała ładnie, ślicznie, a ja tam piszę często totalne bzdury, często bez składu, czasami w pośpiechu. Wiesz jak to męczy? I ma męczyć, ma być niewygodne, wręcz swędzące.

Po co? A no np. po to, żebym zobaczyła, że takie “byle jakie” jest w porządku, że nie musi zawsze być idealnie, równo, bez wad, żeby było dobrze. Po to, żeby przypatrzeć się temu co mnie męczy, przyjrzeć się dlaczego “to” coś we mnie robi. Czasami po to, żeby wyrzucić z siebie sprawy, które siedzą w głowie i za cholerę nie chcą zniknąć.

Jak nie piszę rano, to robię to wieczorem albo popołudniu. To kolejne ćwiczenie dla osób takich jak ja, lubiących regularność. Mam niestety tak, że jak nie zrobię czegoś o ustalonej przez siebie (z niewiadomych nawet mi względów) porze, np. rano nie poćwiczę to już koniec. Nie ma szans, żebym np. popołudniu poszła na siłownię. Dlaczego? Nie wiem, znajdę 3 wymówki na poczekaniu. A tu się zmuszam do napisania. I to takie ZMUSZAM na maxa. Naprawdę upierdliwa rzecz, nie widać efektów od razu, ale po tygodniu, dwóch… Mózg naprawdę robi się spokojniejszy, trochę inaczej przetwarza emocje. Nie wiem jak to opisać. Np. przykro mi się robi jak widzę jak sama do siebie się odnoszę, a przecież większość z nas robi to nieświadomie! A tu jest ta chwila, żeby to zauważyć. Polecam.

 

Artykuł powstał we współpracy z marką Mother’s Protect.

 

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment