Człowiek plan i życie na zdalnych. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Człowiek plan i życie na zdalnych.

Jestem człowiekiem planem. Już dawno przestałam się wstydzić tego, że spontaniczność mnie stresuje, że nie dla mnie “pakuj wszystko, spieprzamy w Bieszczady”, że jednak świadomość powtarzalności pewnych elementów życia codziennego, daje mi miłe poczucie bezpieczeństwa.

Oczywiście to nie tak, że planuję swoje życie z rocznym wyprzedzeniem, a planer to moje drugie imię w którym rozpisuję każdą sekundę dnia. Bez przesady. Życie mi pokazało, że planować to ja mogę ewentualnie popołudniową kawę, a i tak nie mam pewności, że i to mi się nie wypieprzy, bo nagle (zawsze nagle!) okaże się, że nie ma mleka. I zaś klapa.

Jestem mamą trójki dzieci, od ponad 14 lat wiem, że im bardziej misterna i rozpisana koncepcja, tym większa pewność jej jebnięcia. Potrafię też być spontaniczna, jak wtedy, kiedy pomyślałam “chcę jechać z dziećmi nad morze”, więc spakowałam ich i pojechałam jeszcze tego samego dnia. Ale wiedziałam, że MOGĘ to zrobić, że nic nie mam ważnego w tle co by mogło się zawalić, że te 3 dni nie rozpieprzy nic istotnego. Tak zwana spontaniczność kontrolowana.

Moje dni też mają swój rytm. Nie zawsze, ale jednak. Na przykład spanie do późna, tj. do godziny 8, jeszcze do niedawna budziło we mnie wielki sprzeciw pt. “już dzisiaj nic nie zdążę zrobić”. Nie żartuję. Dopiero uczę się, że w pewne dni mogę sobie na to pozwolić i zauważam, że to mi służy! Że świat nie pierdolnie jak psy pójdą na spacer 2 h później, albo 2 h później wstawię pranie. Z drugiej strony jeszcze nie wynegocjowałam ze sobą, że można wyjść w okresie zimowym o godzinie 18 z domu na jakieś aktywności prywatne, tudzież zakupy spożywcze, bo jednak 18 to już dla mnie środek nocy i ja nie mam wtedy w głowie drinków, czy zakupów, tylko wannę i łóżeczko.

Negocjuję ze sobą takie rzeczy. Muszę, bo jako osoba o rysie perfekcjonisty bardzo łatwo sama po sobie jadę. I uwaga, nie mam tutaj zamiaru chwalić się “och jaka ze mnie perfekcjonistka, jak coś robię, to tylko na 100%, taka jestem zajebista”. To nie jest perfekcjonizm, tylko zwykłe przechwałki. Mam tu na myśli realne bycie perfekcjonistą, czyli toksyną w czystej postaci. Przykład: dopiero przyswajam myślenie, że to że nie myłam okien od kilku miesięcy, to nie znaczy że jestem największą syfiarą w okolicy, że nie dbam o dom, że NA PEWNO sąsiedzi myślą, że sama się nie myję, a dzieci jedzą śniadanie z podłogi. To, że od kilku miesięcy nie myłam okien, znaczy tylko tyle, że OD KILKU MIESIĘCY NIE MYŁAM OKIEN. Koniec. Nic więcej. A ja wciąż z tym dealuję.

Chyba nie muszę tłumaczyć jaką mordęgą psychiczną jest dla mnie zdalne nauczanie moich dzieci. Kiedy non stop w zlewie są brudne naczynia, kiedy co chwilę komuś zawiesza się komputer, w tle jeden pies opieprza drugiego za to, że ten miał czelność mu łapę pod nos podstawić, kot domaga się głasków, kiedy ja kroję warzywa, na podłodze walą się kilogramy paprochów, a sąsiad słucha disco polo tak głośno, że czuć w tym aż tęsknotę za dożynkami… No nie jest dobrze…

Odpuszczam. To znaczy uczę się.

Na terapii nauczyłam się jak mogę sobie z tym radzić.

Kiedy czuję turbo złość, bo dziecko znowu mnie woła, żebym zmieniła tło na teamsach (kto wie, ten wie), to o czym to jest? “Bo nie szanują mojej pracy!” To, że mnie zawołał 13 razy, żebym mu w czymś pomogła, od razu znaczy brak szacunku? “No nie, ale mówiłam, żeby teraz skupili się na tym co mówią panie, bo ja muszę pracować i potrzebuję spokoju” Czyli mają w ogóle się nie odzywać przez ten czas? “Tak” I to jest w ogóle realne? No nie. “To skąd ta złość?” Z przyzwyczajenia, że o tej godzinie zazwyczaj jest w domu cicho. To moje przyzwyczajenie. Nie ich.

To, że mnie taki dialog uspokaja (ta metoda to dialog sokratejski, poczytaj o nim, bo to zajebiste narzędzie), to jedno. Druga sprawa, że najczęściej wychodzą problemy z relacjami z rodzicami, i że ta złość to w sumie do siebie, do nich, a nie do moich dzieci. Wiem – kosmos.

Zajechanie się z powodu zbyt dużej ilości okruszków na blacie? Albo nieposortowanym od kilku dni praniem, które już dawno zostało wyciągnięte z suszarki, poskładane, wystarczy je tylko do szafek włożyć?  Nie robię tego specjalnie. Uczę się chaosu, bo zbyt długo z nim walczyłam, niczego sobie nie odpuszczałam, karając nawet za piach w przedpokoju.

To będzie długa zima. Dzieci na zdalnych. Pogoda, która mnie osobiście dobija, bo skraca mój dzień do kilku godzin mentalnej aktywności (o 16 jest ciemno, więc dla mnie jest to noc, a kto to widział żeby robić cokolwiek w nocy). Na szczęście i na to mam plan: krok za krokiem, dzień za dniem. Póki co wstaję o 8, dużo przytulam i jak każdy Polak z krwi i kości planuję remont. Jutrzejszym dniem zajmę się jutro.

 

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment