O najważniejszej rzeczy, której nauczyła mnie psychoterapia. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

O najważniejszej rzeczy, której nauczyła mnie psychoterapia.

Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację:

Umawiasz się na randkę. Może być, że nawet z mężem na zakup skrzynki papieru toaletowego. Mniejsza o to z kim i po co. Po prostu jesteś z kimś umówiona, czekałaś na ten moment, cieszyłaś się, mentalnie przygotowywałaś, może nawet umyłaś włosy, a co jak co, ale to już jest taki etap poświęcenia, że już wyżej stoją tylko tiara i berło z brylantami, ewentualnie doczepiane rzęsy.

Czekasz.

5 minut spóźnienia.

Ok, nie ma dramatu.

10 minut spóźnienia.

Yhym… no jeszcze luz.

Pół godziny i nic. Nie ma. Z planów nici, nad fryzurą siedziałaś bez potrzeby godzinę, co już wystarczy by złapać największą frustrę dnia.

A teraz przypomnij sobie taką sytuację ze swojego życia. Na bank kiedyś coś podobnego Cię spotkało. Może ktoś nie tyle nie przyszedł, co odwołał spotkanie na ostatnią chwilę? Jestem pewna, że założyłaś jedno z poniższych wytłumaczeń:

1. “NA PEWNO COŚ SIĘ STAŁO.”, czyli wypadek, złamana noga, ręka, mózg na ścianie. Ogólna panika, wsłuchiwanie się w dźwięk karetek, no dramat jednym słowiem.

2. “WYSTAWIŁ MNIE!”, czyli “a to gnojek, jak on mógł”. Wkurw, żal i plan zemsty wymyślony w 11 sekund.

3. “PEWNIE WYPADŁO MU COŚ. ŚWIETNIE, ŻE COŚ JEST WAŻNIEJSZE ODE MNIE!”, i znowu zakładanie złych intencji drugiej osoby.

4. “PEWNIE COŚ MU WYPADŁO WAŻNEGO I ZAPOMNIAŁ DAĆ ZNAĆ”, czyli w sumie już lepiej, ale jednak pokazuje, że średnio można na tę osobę liczyć.

5. “NO TRUDNO. WRACAM DO DOMU”. Tyle. Ok, może średnio fajnie, że stałam godzinę w deszczu, no ale bez przesady. Godzina to nie cały dzień, włosy w sumie i tak miałam umyć, poczekam na wyjaśnienie w domu, a póki co zajmę się swoimi sprawami.

Pomyślałaś kiedyś o tym, że nasze przeświadczenia o świecie, to nie są fakty?

Wróćmy do sytuacji, kiedy stoisz jak ten ciołek i czekasz, bo przecież tiara i berło nie mogą się zmarnować. Możesz się wkurzyć, rozpłakać, wkurwić. No masz prawo. Ale co to zmieni? Możesz obwiniać tę osobę, jęczeć, planować zemstę i przeżywać tę sytuację przez następny miesiąc. Tylko jeszcze raz: co to zmieni?

Możesz też przyjąć FAKT, jedyny jaki znasz, że tej osoby nie ma, poczekać na wyjaśnienia i tyle. Wyjaśnić jej, że nie chcesz, żeby Cię stawiała w takiej sytuacji, bo źle się z tym czujesz. Jeżeli jednak faktycznie stało się coś strasznego, to nawet nie ma co wyjaśniać, może i to lepiej, że wcześniej nie wiedziałaś? Jeżeli ktoś Cię zwyczajnie olał, to chyba jasnym jest, że na taką osobę nie warto tracić swoich nerwów?

Nasze przeświadczenia o czymś, to nie to samo co fakty. Możesz założyć, że mąż jest ostatnim palantem i (nawet jeżeli ZNOWU) zapomniał o spotkaniu z Tobą, wkurzać się na niego przez najbliższe godziny, a koniec końców okaże się, że facet biegł na spotkanie z Tobą, wypierdzielił się w kałuży, złamał dwie nogi, a na dodatek ta kałuża była tak głęboka, że telefon mu się cały zalał i oooo. A Ty stoisz i w myślach już składasz wniosek rozwodowy, dzielisz majątek i liczysz ile alimentów dostaniesz.

Może też być tak, że “ojoj, pewnie coś się musiało strasznego stać. Bidulek mój, zrobię mu obiad w domu”, a okaże się, że dziad nie tyle zapomniał o spotkaniu, co stwierdził, że spędzi je z kimś innym. To dopiero dramat!

NASZE PRZEŚWIADCZENIA O CZYMŚ, TO NIE TO SAMO CO FAKTY.

Wiesz co Ci teraz pokazałam? Pokazałam Ci coś, czego się uczę od kilku miesięcy na terapii. I powiem tylko jedno: nie ma nic bardziej uwalniającego. Tak się bierze w ręce swoje emocje, przestaje się nakręcać na niepotrzebne złe emocje, bo liczą się fakty. Koniec, kropka.

Nawet jeżeli wydarzyło się to, czego się obawiałaś, to czy zamartwianie się to zmieni? No niekoniecznie. Czy stracisz niepotrzebnie energię, którą mogłabyś inaczej wykorzystać? Zapewne!

Ok, ale teoria to jedno, a praktyka? No tutaj zaczynaja się schody i to takie ze spróchniałego drewna, po których już wielu próbowało wbiec, ale koniec końców i tak się okazywało, że tylko tym cierpliwym się udało (hohoho Justynko! Jedziesz z tymi metaforami!).

Po pierwsze, trzeba pamiętać, że to W JAKI SPOSÓB myślimy, jest (w dużej mierze) naszym nawykiem. Można nauczyć się dostrzegania faktów. Oczywiście taka nauka nie trwa miesiąc, to jest bardzo ciężka praca, ale ja już po kilku miesiącach widzę ogromne efekty! OGROMNE!!!

Przede wszystkim, za każdym razem, kiedy zaczynam zamartwiać się przeszłością, albo martwić przyszłością, to przypominam sobie o najważniejszym:

NIE ZMIENIĘ PRZESZŁOŚCI, A PRZYSZŁOŚCI NIE PRZEWIDZĘ.

Rozumiesz? To co się wydarzyło, to się wydarzyło. Mleko się rozlało, trzeba wziąć ścierę i wycierać. A przyszłość? Ok, mamy na nią jakiś pośredni wpływ, ale chyba zgodzisz się, że aktualna pandemia dobitnie pokazała, że sorry, ale z planami nie ma co przesadzać, bo zawsze może coś jebnąć. I to z takim hukiem, że ściany pękają.

Jedyne na co mamy realny wpływ, ale taki realny, to teraźniejszość, nasze emocje, myśli. Tylko tyle i aż tyle.

Kolejna sprawa, to władza nad własnymi emocjami.

EMOCJE są moje. Jasne, ktoś może chcieć mnie zdenerwować, wkurzyć, skrzywdzić. Oczywiście, że tak. Ale to ode mnie zależy, czy tej osobie się to uda. Nasze emocje, to nasza odpowiedzialność. Teksty “przez ciebie…”, “bo ty…”, “bo ty to…”… No nie!

Są sytuacje w życiu, kiedy trudno nad emocjami panować, ale codzienność, czyjeś reakcje, czyjeś fochy, to tylko i wyłącznie tej osoby sprawa, to jej odpowiedzialność, jej praca. Nie Twoja. To działa w obie strony.

Ode mnie zależy czy komuś kto chce mnie zranić się to uda. Jasne, może mi być przykro, mam do tego prawo, ale rozpaczanie miesiącami to już mój wybór, moja odpowiedzialność.

Następnym razem, kiedy zaczniesz denerwować się, martwić, przeżywać, smucić przez cokolwiek, czego nie jesteś na 100% pewna, to przypomnij sobie o tym:

NASZE PRZEŚWIADCZENIA TO NIE SĄ FAKTY.

Później zacznij wymieniać sobie (najlepiej na początku na kartce!) fakty, które odnoszą się do tej sytuacji. I zobacz czy faktycznie jest co przeżywać. Najlepiej prowadź notatnik z takimi przygnębiającymi myślami, a później sama je sobie, NA PODSTAWIE FAKTÓW, tłumacz.

Na koniec, żeby jeszcze raz Ci to wytłumaczyć i pokazać, przytoczę przykład, na którym moja terapeutką mi zademonstrowała tę metodę.

“Jestem beznadziejną mamą.”

To jest myśl, którą minimum raz dziennie (jeżeli masz malutkie dziecko), albo raz w tygodniu (przy tych szkolnych) każda z nas, mająca dziecko, sobie powtarza.

I teraz tak…

Napisz na kartce: BEZNADZIEJNY RODZIC, a następnie wypisz to co taki rodzic robi (opierając się na “encyklopedycznych” FAKTACH, a nie na tym co o sobie myślisz): bije, wyzywa, nie kocha, nie dba o potrzeby, wykorzystuje, nienawidzi, nie akceptuje, olewa… Coś jeszcze byś dopisała?

Już rozumiesz?

Zakładaj zeszyt i ćwicz walkę z przeświadczeniami, bo nie ma nic gorszego od zaprzątania sobie głowy czymś, co albo się już wydarzyło, albo prawdopodobnie się nigdy nie wydarzy… I przytul dzieci i nigdy więcej nie nazywaj się beznadziejną mamą 🙂

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment