Ile kosztuje pewność siebie? - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Ile kosztuje pewność siebie?

Jak myślisz? 100 zł wydane raz w miesiącu u kosmetyczki? 150 zł miesięcznie na nową hybrydkę? 400 zł za nowe buty? 10 000 zł przeznaczone na operację plastyczną? A może liczy się czas? 20 minut dziennie na pielegnację? Sport? Medytację? Zdrowe jedzenie?

Przyznam szczerze: mnie pewność siebie kosztuje 400 zł miesięcznie. To dużo?

Jeszcze do niedawna byłam przekonana, że pewność siebie do bycie zadbanym i uśmiechniętym. Nie, nie twierdziłam, że ładny nos i pełne usta to klucz do sukcesu, ale jednak byłam przekonana, że pewność siebie ma związek z prezencją oraz zadbanym i schludnym wyglądem. Pewnie trochę tak jest, ale to niestety nie wszystko…

Pisałam Ci ostatnio TUTAJ o autosabotażu – czymś co totalnie w sobie do tej pory pielęgnowałam, a z czego kompletnie nie zdawałam sobie sprawy. Wiesz, to te durne myślenie “dobra… ostatnie ciasteczko, przecież ono nic nie zmieni”. I jasne! Nie zmieniłoby, gdyby faktycznie było ostatnim! Albo “dobra, jutro napiszę ten tekst, dzisiaj mam pms” – ok, to też by się zgadzało, ale nie ja jedna mam pms, w dodatku leczę się, żeby go nie było, więc hej, ta wymówka już nie działa…

Nie jestem osobą pewną siebie i niestety dopiero niedawno to odkryłam, a dokładniej odkryła to moja psychoterapeutka (tak! uczęszczam od kilku miesięcy na psychoterapię, a czym mówiłam TUTAJ)

Dlaczego zdecydowałam się na psychoterapię? Z kilka powodów:

  1. zawsze byłam jej ciekawa
  2. jestem bardzo świadomą siebie osobą (wiem co lubię, co mi przeszkadza, znam swoje wady, znam zalety) i wiedziałam, że są obszary w moim życiu, z którymi sobie z jakiś powodów nie radzę, a sama nie umiałam ich zmienić
  3. byłam w trudnym okresie życia (choroba, a później śmierć mojego kochanego dziadziusia) i wiedziałam, że taka pomoc z zewnątrz mi się przyda
  4. było mnie na nią stać  (brzmi beznadziejnie, ale taka jest prawda – to jest droga sprawa, ale uważam, że warta odpuszczenia sobie kolejnej bluzki, butów, czy lunchu jedzonego codziennie na mieście).

Ok, ale wróćmy do pewności siebie. Skoro to nie zajebiste ciało, piękny biust, białe zęby, miliony na koncie i facet na widok którego ślini się połowa znanych dziewczyn, to co?

Pewność siebie to zaufanie do samej siebie: że postępujesz dobrze, że działasz w zgodzie, ze sobą, że nie godzisz się na krzywdę. To tyle i aż tyle. To nie tylko świadomość swoich zalet i wad. To przede wszystkim pewność, że można na samej sobie polegać. To wiara w siebie, w swoje możliwości i umiejętności, a nie podkopywanie siebie za każdym razem myśleniem “nie dam rady”, “to nie dla mnie”, “nie wytrwam”.

Jak w takim razie pewność siebie budować? Kolejnym kremem pod oczy? Zabiegiem na twarz? Przecież pewność siebie to nie wygląd. Kompletnie nie to.

Pewność siebie buduje się codziennie – ja tę pewność siebie od niedawna buduję codziennie, np. robiąc coś, co sobie wcześniej obiecałam, dotrzymując obietnic danej samej sobie. Nie tych wielkich pt. “skończę studia z wyróżnieniem”, ale takich jak “przez godzinę będę się dzisiaj uczyć anatomii”, “dzisiaj zrobię 2 dania do nowego ebooka”. I zrobienie ich. Bo to ważne, bo to mnie czegoś nauczy, bo to kolejny etap realizacji jakiegoś planu.

To spełnienie obietnicy pt. “dzisiaj pójdę na godzinny spacer”. I “choćby skały srały, a mury pękały” to ja pójdę na ten durny spacer, bo sobie go obiecałam, bo dzięki niemu będę zdrowsza i będę lepiej się czuć. To olanie kolejnej paczki ciastek przed snem – bo tak sobie założyłam. To wytłumaczenie dziecku problemu, a nie wykrzyczenie o co nam chodzi, bo ono krzyczy i “inaczej się nie da”. Da się. Zawsze da się inaczej, tylko trzeba to sobie uświadomić. Zawsze mamy wybór: zjeść kolejną porcję lodów? Poćwiczyć dzisiaj przez 15 minut? Od takich małych pierdół się zaczyna, od takich malutkich obietnic danych samej sobie. Małe działanie, to mała motywacja. Ale już ta mała motywacja, nakręca większe działanie, które motywuje nas jeszcze bardziej. Brzmi znajomo? Pisałam o tym w Fit Flow Book nr 1 🙂

To to, że obiecałam sobie, że napiszę dzisiaj ten tekst. Nie dlatego, że w ciągu 2 dni ZMIENIŁAM SWOJE ŻYCIE NIE DO POZNANIA, ale dlatego, że znam problem, że rozumiem jego mechanizm i jestem pewna, że z kilku tysięcy osób, które przeczytają ten tekst, znajdzie się chociaż jedna, która pomyśli “kuźwa… mam podobnie!”. Bo uwierz mi, niby każda/każdy z nas jest wyjątkowy, ale pewne rzeczy nas po prostu łączą: schematy i nawyki.

Pewność siebie jest cholernie ważna, bo to ona pozwala nam zmienić to, co nam w życiu nie pasuje. To ona motywuje nas do zmiany pracy, faceta, fryzury, czy koloru lakieru do paznokci. Brzmi idiotycznie? Ale tak jest! Bo wtedy wiemy, że poradzimy sobie w nowym miejscu, nowych okolicznościach, będziemy mieć w dupie zdanie innych, którzy oceniają nas, tylko po to, żeby poprawić swoje zdanie na własny temat.

Każdy z nas, ale to każdy, ma problemy z którymi chciałby się uporać – są mniejsze, większe, dla innych mogą być nieważne, za to drugiej osobie spędzają sen z powiek. Ale to wciąż są realne problemy, powodujące ból i dyskomfort. Wartościowanie tej kwestii to jak mówienie komuś “twój problem to pikuś przy moim”. Może i tak, ale co to zmienia?

Pewność siebie to zaufanie do samej siebie. Czy ja sobie ufam? Jestem na dobrej drodze. Bo skoro napisałam ten tekst, mimo że fajniej byłoby w tym czasie obejrzeć jakiś serial, bo skoro zjadłam dzisiaj zdrowe śniadanie, zamiast słodkiej bułki, mimo że byłam w piekarnii i ona tak cudownie na mnie patrzyła… Bo skoro wiem w czym tkwi problem, to chyba byłabym idiotką, gdybym nic z nim nie zrobiła…

 

PS.

A te 400 zł w drugim akapicie, to miesięczny koszt psychoterapii, któremu polecam KAŻDEMU! Matko jaka to fantastyczna, ale przy tym cholernie trudna rzecz. I wbrew temu co czasami w żartach mówię swojej psychoterapeutce (“to ten moment, kiedy żałuję, że tu przyszłam”), to jedyne czego żałuję, to że zdecydowałam się tak późno…

   Send article as PDF   

Leave a Comment