Kiedy BODY POSITIVE zaczyna szkodzić. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Kiedy BODY POSITIVE zaczyna szkodzić.

BODY POSITIVE – która z nas nie zna tego hasła? Akceptacja swojego ciała, miłość do każdej fałdki, każdego rozstępu, każdego włoska na ciele… W teorii super! Tyle, że co wtedy, kiedy ktoś kocha siebie, ale nie akceptuje i nie chce akceptować swoich “wad”? Wtedy nie ma prawa mówić o miłości? Jeżeli kochać to już na maxa? Z całym inwentarzem? Z każdą wadą, nawet jeżeli ta wada nie jest dla nas zdrowa? Bo coś wydaje mi się, że nie tędy droga…

Do tej pory pamiętam jeden komentarz, który przeczytałam, kiedy wydawałam swojego pierwszego Fit Flow Booka: “czemu promujesz odchudzanie?! Powinnyśmy się kochać takimi jakimi jesteśmy! Matka ma prawo do nadwagi!”. Wiesz jaka była moja pierwsza myśl? “Cholera! A jak ktoś faktycznie poczuje presję?! A jak ktoś naprawdę pomyśli, że musi schudnąć, bo dopiero wtedy poczuje się szczęśliwy?” Jak dobrze, że po 3 minutach mi przeszło… Nikt nie musi chudnąć jeżeli nie chce! Są różne przyczyny nadwagi, a każda z nich powinna zostać zdiagnozowana. Dlaczego? Bo jeżeli nadwaga wynika z choroby, to chyba logiczne, że trzeba tę chorobę leczyć. Nie dla krótkich spodenek, a dla zdrowia. Jeżeli wynika z przyczyn niezależnych – ok! Więc kochaj siebie i ciesz się zdrowiem, które masz! Jeżeli otyłość wynika z okropnej diety i braku ruchu? Co wtedy? Czy na pewno wtedy nie powinno się nim zmienić? Czy w takiej sytuacji lepiej być “pro body positive”? Czy “pro zdrowie”?

Body positive to wspaniałe przedsięwzięcie… Sama mam dość oglądania cudownie wygładzonych photoshopem lasek. Moje ciało nigdy nie było i nigdy nie będzie idealne: mam turbo rozstępy na tyłku, bliznę nad pępkiem po operacji, skóra na brzuchu wisi, uda są nieproporcjonalnie szerokie. No bywa! LUZ! Dbam o siebie, zdrowo jem, wysypiam się, dbam o aktywność fizyczną. Chciałam schudnąć, ale nie dla kogoś. Po prostu wolę siebie w mniejszym rozmiarze. Koniec kropka.

Dlaczego dziewczyna, która nosi rozmiar 42 dostaje brawa za odwagę pokazując się publicznie w bikini (mam na myśli oczywiście social media), a ta ze szczupłym ciałem, musi się mierzyć z krytyką pt. “nie dołuj innych!”? Dlaczego ktoś, kto pokazuje owłosioną pachę czyta “brawo za akceptację!”, a komuś kto zwyczajnie tych włosów nie lubi, od razu przykleja się łatkę “na bank siebie nie akceptuje!”. Czy nie ma nic pośrodku?

Czarny albo biały. Nie ma innych kolorów. Albo siebie kochasz, akceptujesz wszystko, każdego pryszcza, włoska, pieprzyka, fałdę, albo nara. Wtedy przynależych do grupy tych, którzy się nie akceptują. Dlaczego młoda mama, która chodzi na ćwiczenia, biega, albo w jakikolwiek inny sposób jest aktywna fizycznie, musi słyszeć “ja to bym wolała spędzać czas z dzieckiem”. Ona może nie woli? Może woli ten czas “oddać” swojemu partnerowi? Może chce dzięki tym ćwiczeniom mieć więcej energii? Lepiej wstawać rano? Być zdrowsza? Bo właśnie dla dziecka o to zdrowie walczyć warto?

Lubię siebie. Może jeszcze nie jakoś super kocham, bo tego dopiero zaczynam się uczyć, ale zdaję sobie sprawę, że to o siebie powinnam najbardziej dbać. Staram się zdrowo odżywiać, bo szanuję swoje ciało. Codziennie się ruszam, bo tego potrzebuję. Olewam wieczorne zaleganie przed tv, bo wolę się wyspać. Medytuję (o taaak! polecam!), bo medytacja wspaniale ćwiczy mózg. Nakładam maseczki, stosuję balsamy, depiluję ciało, maluję się… BO LUBIĘ! BO KOCHAM TO ROBIĆ! Nie mogę być przy tym body positive?

Wkurzają mnie pryszcze, bo mogę coś z nimi zrobić, a jak nie to trudno – nie przesadzajmy. Roztępy? Zlewam totalnie. Czy kocham? Nie wiem, bo ich kompletnie nie zauważam. Są i tyle, nie ma co robić afery. Włosy? Depiluję namiętnie! Nie znoszę i koniec! Jestem z tych dziewczyn, które golą nogi nawet zimą. Po co skoro ich nie widać? Bo ja ich nie lubię czuć. Tyle w temacie. Czy jestem przez to mniej body positive? Codziennie stosuję balsam do ciała, krem do stóp i do rąk. Każdego ranka wklepuję w twarz pierdylion kosmetyków. Po co? Bo sprawia mi to przyjemność. Bo mogę się wtedy dotknąć, pogłaskać, poczuć swoją skórę, swój dotyk. Czy to nie brzmi jak body positive?

Nie lubisz swoich roztępów? Rozważ zabieg u kosmetyczki. Lubisz włosy pod pachami? To je zapuść! Lubisz swój miękki brzuszek? Cudownie! Wolisz czuć mięśnie? Też super! Czy nie o to chodzi w body positive? Żeby robić, to co się lubi, dla ciała które się kocha?

Body positive powstał po to, żeby wspierać kobiety, żeby pokazać im, że nie muszą wyglądać jak kolejne modelki z Instagrama, wygładzone każdym dostępnym filtrem. Powstał, żeby pokazać, że MASZ PRAWO być taka jaka chcesz i NIKT nie ma prawa tego oceniać. Ale czy tylko ja widzę, że troszkę niektórzy się zapędzili? Jeszcze chwila, a każda odchudzająca się kobieta z maseczką na twarzy i depilatorem w ręce, zacznie być szczuta, bo przecież nie wspiera, nie kocha i w ogóle dała się otumanić.

Body positive miało być fantastyczną drogą do samoakceptacji, do przyjrzenia się sobie, tego co się lubi, a co robi bo lubią to inni. Tymczasem stało się kolejną okazją do wytykania innym swoich błędów, a często też dawaniem sobie przyzwolenia na kolejny wieczór z paczką czipsów i lodów zapijanych piwem (nie to, żebym miała coś przeciwko, ale wiesz… w umiarze!).

Dziękuję. Wypisuję się…

 

 

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment