Wygrałam 100 000 zł! - Flow Mummmy
LIFESTYLE

Wygrałam 100 000 zł!

Dokładnie tak jak czytasz! Wciąż czasami nie mogę w to uwierzyć, wciąż muszę się uszczypnąć, ale to prawda!

I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?!

Zacznijmy jednak od początku…

Jest rok 2015. Jestem mamą trójki chłopców, mieszkamy w Irlandii, a ja coraz bardziej przestaję przypominać siebie. Dokładnie tak. Nigdy nie byłam jakoś super ekstra wysportowana, ani szczupła. Normalna dziewczyna. Nie trudno mi było zauważyć 10 dodatkowych kilogramów, bo jednak wzrostem bliżej mi do krasnala niż długonogiej blondyny.

Rozpoczynam dietę pod okiem trenera, zaczynam ćwiczyć. Nie jest łatwo, bo jednak będąc CAŁY DZIEŃ (dosłownie, od 6:00 do 19:00) z trójką dzieci, niekoniecznie ma się tyle czasu ile by się chciało. No dobra, najstarszy syn chodził już do szkoły, więc kilka godzin byłam z dwójką, ale najmłodszych, więc raczej marne pocieszenie.

Wstaję codziennie o 4, żeby przed pobudką chłopców mieć chwilę ciszy, która totalnie wtedy ratowała moją psychikę. Jak ją spędzałam? Na orbitreku i przygotowując sobie jedzenie na cały dzień. Jasne! Padałam codziennie o 21, ale i tak wolałam trenować rano. Od zawsze wiedziałam, że jestem raczej skowronkiem niż sową. To wtedy zainteresowałam się dietetyką, tym dlaczego tak strasznie uzależniają nas chipsy, czekolada i nutelka. Nie było łatwo, ale jeszcze gorsze było dla mnie bycie w ciele, którego totalnie nie poznawałam.

“A nie prościej było siebie zaakceptować?!” Mądre pytanie, tyle że nie ma z tym nic wspólnego. Akceptacja, to celebrowanie swoich zalet i zdawanie sprawy z wad. Mam kilka wad (jak każdy), z którymi niekoniecznie mogę coś zrobić: krótkie nogi, masywne uda… No życie! Mam i koniec! Ale dodatkowych kilogramów nie chciałam. Jeszcze gdyby na szali było cokolwiek wartościowego. Ale wtedy, na tamten moment, na szali było moje zdrowie, a na przeciwległej stronie wafelki, czipsiki i czekolada. Czy tylko według mnie wybór był oczywisty?

Jakiś czas temu przeczytałam, że jednej z obserwatorek nie podoba się, że skłaniam dziewczyny do odchudzania. Najpierw się oburzyłam, zdenerwowałam, ale przecież ona miała rację! Jeżeli na szali stoi zdrowie, lepsze samopoczucie, bycie pewną siebie (nie to, żeby tylko będąc szczupłym można być pewnym siebie, ale akurat u mnie to tak działa) w swoim ciele, to tak!

Przewrotnie, dopiero kiedy zaakceptowałam i totalnie polubiłam siebie, zapragnęłam zmian! Dlaczego? Bo zrozumiałam, że na nie zasługuję. Bo poczułam, że mam dość uczucia ciężkości, poczucia winy za każdy zjedzony batonik, bo mam trójkę dzieci i najzwyczajniej w świecie muszę zadbać o swoje zdrowie. Ilość kilogramów nie miała tutaj znaczenia, ale już sposób w jaki się odżywiałam, brak ruchu, brak dbania o siebie – tak!

Dopóki nie zrozumiemy, że każda z nas zasługuje na ZDROWE ciało, na ciało, które posłuży nam długo, na energię każdego poranka i radość z jedzenia, to niestety czekolada i pączki zostaną naszymi najlepszymi przyjaciółmi w leczeniu smutku. A przecież nie tak to powinno wyglądać. Olewam dodatkowe kilogramy, jeżeli ciało jest zdrowe i sprawne, ale nie chcę się zgadzać na ciało, które na śniadanie je batonika, na obiad pizzę, a na kolację czipsy i piwo. Sorry, ale to ze zdrowiem nie ma nic wspólnego.

Dlaczego “wygrałam”, a nie “zarobiłam”? Bo czytając każdą, ale to dosłownie KAŻDĄ wiadomość od moich dziewczyn, które są ze mną w moim #fitflowbookteam, czuję się jakby wygrała życie!

Przypomnij sobie to uczucie, kiedy bliska Ci osoba mówi “dziękuję, że mi pomogłaś”. Najlepsze uczucie świata! A teraz wyobraź sobie, że codziennie pisze do Ciebie kilka/kilkanaście dziewczyn “Justyna dziękuję!”, “schudłam w końcu!”, “czuję się lekko!”, “nie muszę już podjadać!”, itp. itd. NAJLEPIEJ!!!

Czy się bałam? Cholernie! Żadna ze mnie Chodakowska, ani Lewandowska. Nie jestem fitnesiarą, nie mam idealnego ciała jak one!  Wtedy mój tato powiedział mi coś ważnego: “Justynka, ale akurat tutaj twoje wady są twoją zaletą”. Dlaczego? Bo ze mną łatwo się utożsamić, bo nie mam czasu, żeby trenować godzinami, bo nie mam nikogo, kto ugotuje coś za mnie. Bo mam dzieci, o które muszę zadbać, mam cholerny pms, w czasie którego czasami tracę kontrolę, bo jestem totalnie jedną z Was! (nie to, żeby Ewka, czy Anka nie miały pms, ale mi osobiście trudno utożsamiać się z nimi).

“To pasja rodzi profesjonalizm”. I tego się trzymam! Bo dietetyka i blogowanie to są totalnie moje pasje! I jeżeli chociaż jednej z Was pomogę, to cholera, czego chcieć więcej?!

TUTAJ LINK DO SKLEPU

TUTAJ LINK DO SKLEPU

   Send article as PDF   

Leave a Comment