"Przepraszam, ale co pani robi?", czyli jak wychowywali nas rodzice vs jak my wychowujemy dzieci. - Flow Mummmy
MACIERZYŃSTWO

“Przepraszam, ale co pani robi?”, czyli jak wychowywali nas rodzice vs jak my wychowujemy dzieci.

“Przepraszam, ale co pani robi? Takie śniadanie daje się dziecku?! Tak się żywi nasze przyszłe pokolenie?! Chleb ze śmietaną i cukrem? Zdurniała pani? A gdzie eko marchewka z przydomowego ogródka i miód z własnej pasieki? Co to za patologia się pytam?!”

Tak właśnie. Tak by było. Jak bum cyk cyk. Zresztą mam sporo takich przykładów! Wszystkie je mamy, o ile nasi rodzice byli na tyle odważni, żeby nam je opowiadać. To jak się kiedyś wychowywało dzieci (w sensie nas), w świetle dzisiejszej wiedzy medycznej, psychologicznej i każdej innej, wydaje się “skrajną nieodpowiedzialnością”.

Wszystkie rodziny mają takie historie, które wspomina się minimum 3 razy w roku. Takie, przez które się płacze ze śmiechu, a jednocześnie myśli “o boże drogi, gdybym ja coś takiego zrobiła, to przecież na bank zabraliby mi dzieci”. U nas jednym z hitów jest opowieść o tym, jak moja babcia i moja mama wpadły na genialny (tak im się wtedy wydawało) pomysł i obwiązały wózek sznurkiem. Dla jasności, w tym wózku byłam ja – mała Justynka. Wyobraź to sobie: młoda mama z wózkiem na spacerze, w wózku mała dziewczynka, wszystko super, pięknie, oprócz faktu, że cała gondola wózka obwiązana sznurem, co by się dziecko z niej nie wydostało! Żebym nie wylazła! Jak więzień jakiś! Geniusz w czystej postaci! Czy tylko mi się wydaje, że gdybym ja tak spacerowała z którymś z dzieci, to na bank po 10 minutach opieka społeczna zadawałaby mi różne dziwne pytania. W tym o zdrowie psychiczne i problemy w domu…

Albo jak mój tato zaznaczał kreskami na ścianie, ile razy jego piękna córeczka (oczywiście ja) obudziła się w ciągu jednej nocy. 17. 17!!!!! Co zrobili moi rodzice? No uznali, że jestem złośliwa. Tyle 🙂 Dzisiaj wszystkie byśmy panikowały, dzwoniły do lekarzy, zamawiały coachów snu. Serio. Coachów od niemowlęcego snu. A wtedy? Luz blues, nawyraźniej dziecko wredne. A może ja takiego coacha potrzebowałam?! No tak, bo najłatwiej ocenić, że wredna jestem i tyle. Dzięki mamusiu i tatusiu…

Kolejny hit? Kiedyś wyszłam z domu w butach wypchanymi (dosłownie) małymi figurkami Buddy. Takimi z mosiądzu czy czegoś innego bardzo ciężkiego. Wyobraź sobie kilkuletnią małą Justynkę z małymi stópkami… Oczywiście płakałam kiedy je zakładałam, ale moja mama była pewna, że zwyczajnie odstawiam jakiś standardowy cyrk (jednak byłam złosliwa). Dopiero kiedy zauważyła, że jakoś inaczej chodzę, to sprawdziła co się dzieje. Do tej pory uważam, że tylko fakt, że kiedyś dzieciom kupowało się buty o 10 numerów za duże, uratował mnie przed deformacją stóp.

Czy tylko ja mam wrażenie, że jeżeli metody “radzenia sobie z dziećmi” moich rodziców, jako 25-latków z dwójką dzieci w wieku 5 lat (to ja) i roczku (to moja siostra), jakimś dziwnym cudem, zostały przeniesione do lat teraźniejszych, to albo po tygodniu, na prośbę miłej sąsiadki, zawitałaby do nich opieka społeczna, albo zwyczajnie by zwariowali? Serio. Bo wychowywanie dzieci kiedyś wyglądało zupełnie inaczej. Ok, może fizycznie było ciężej, bo nie było pieluch jednorazowych, nie było internetu, w sumie to niczego nie było…

No, może nie niczego, bo były soczki Bobo Frut, które dla dzieci były frajdą, a mamom przynosiły ulgę, że daje maluchom coś pysznego i wartościowego! Przecież mi właśnie z tym smakiem kojarzy się dzieciństwo! A czy wiesz, że w tym roku słynne soczki (i oczywiście zupki, dania itp.) obchodzą swoje 50 urodziny! 50!!! Od tylu lat już ułatwiają życie rodzicom! No bo umówmy się – czy istnieje jakiekolwiek dziecko (czy dorosły!), które nie uwielbia całym sobą soczku z marchewką i owocami?! #50latbobofrut! I właśnie z tej okazji firma wypuściła soczki i nektary w wyjątkowych jubliteuszowych etykietach, nazwiązujących do tych z początków “kariery”!

Jak już pisałam, fizycznie było może i ciężej, ale psychicznie? Czy nie wydaje Ci się, że psychicznie było po prostu łatwiej? Nie było parcia, nie było porównywania, nie było Instagrama z tymi wszystkimi idealnymi mamami, które dzień po porodzie zakładają bikini i lecą się opalać. Były koleżanki, które wspierały mniej lub bardziej, była rodzina i było dziecko. Tylko to się wtedy liczyło, a nie z jakiej firmy są kocyk, grzechotka czy smoczek. Czy torba pasuje do wózka, z jakiej firmy jest body, i czy odpowiednio drogiej, czy smoczek jest eko i w ogóle na ciul ci wózek, lepiej non stop nosić w chuście…

Ludzie żyli sobie normalnie, nie panikowali na każdym kroku, dzieci wychowywało podwórko, ulica, koleżanki i koledzy. Ok, ja się zgadzam, że świadomość była wtedy znikoma i że generalnie to lepiej, żeby ulica dzieci nie wychowywała (nie to, żebym rapu nie szanowała, szanuję i to bardzo). To nie tak, że zła nie było – jasne, że było! Tylko mało kto o nim wiedział! Czy to nie dlatego wspominamy dzieciństwo właśnie z takim wewnętrznym luzem? Dzieci były wtedy częścią rodziny, teraz często są jej centrum. Czy tylko ja chciałabym, żeby trochę tego luzu z tamtych lat wróciło? Mam wrażenie, że moi rodzice naprawdę świetnie się wtedy bawili… A my w dzisiejszych czasach? Ciągle z poczuciem winy zawieszonym na szyi, i tym pytaniem: czy napewno robię wszystko dobrze? Aż mam ochotę krzyczeć do każdej napotkanej: “jasne, że tak!!!”.

Czy 30 lat do dużo? Nie pytam o wiek, bo oczywistym jest, że mało! Kobieta 30-letnia to prawie nastolatka! Wiadomo! Może i ciało nie tak jędrne, może i cienie pod oczami też jakoś bardziej wyraźne, ale hej! Te zmarszczki to od śmiechu! 30 lat to taki mały “pyk” na osi czasu. A przecież tyle się zmieniło od momentu, kiedy to nasi rodzice wychowywali nas – takie same maluchy, jakie my wychowujemy teraz…

Nie, ja nie twierdzę, że chciałabym żyć w czasach, kiedy pieluchy były tetrowe, trzeba było prać je ręcznie, gdzie zupka “chińska” była traktowana jako normalna zupa (tak właśnie, #aminopomidorowarządzi), a dzieciom powtarzano w kółko “dzieci i ryby głosu nie mają” (chociaż akurat tego czasami bym chciała, nie będę ściemniać). Ja zwyczajnie sobie myślę, że twierdzenie “kiedyś to było ciężej, bo nie było nic”, ma tyle samo sensu co mycie zębów u dziecka, które aktualnie je bułkę z nutellą (oczywiście tą eko i bio). Wszystko ma swoją jasną i ciemną stronę. Jak macierzyństwo – jest cudownie i fantastycznie, dopóki nie musisz przebierać dziecka, któremu przeciekła pielucha u bezdzietnych znajomych, albo kiedy dziecko nie wymiotuje na ciebie na środku ulicy (serio, nie wie co to rodzicielstwo ten, który tego nie przeżył).

Uwielbiam wspominać swoje dzieciństwo. Uwielbiam opowiadać chłopcom, że na tym o podwórku, u babci, to mama miała najlepsze dziecięce imprezki świata. Że serio telefon nie jest do niczego potrzebny, że kiedyś wystarczył patyk i kamień, i zabawy było na 3 dni. Chciałabym, żeby tak trochę żyli. Na dziko, z wyobraźnią, która aż bucha im z głów. Tylko bez tej tetry bym chciała żyć, i z każdym innym udogodnieniem, które aktualnie mamy 🙂 Ale z drugiej strony, czy to znaczy, że teraz jest gorzej? Hej! Przecież jest bosko! To właśnie od nas, rodziców, zależy jak bardzo wyluzowani jesteśmy, czy spinamy się na każdym kroku, czy wszędzie widzimy czające się zło. A może udało nam się w końcu znaleźć złoty środek między nadmiernym luzem, a byciem strażnikiem własnego dziecka?

I wiesz co mnie jeszcze bardzo zastanawia? Czy nasze dzieci, będą wspominać swoje dzieciństwo właśnie tak jak my? Z myślami “jezu, wtedy nic nie było!”.

No i teraz musisz, ale to po prostu musisz poopowiadać mi swoje przypałowe historie z dzieciństwa. Na bank masz ich mnóstwo! Dawaj! Ja i Bobo Frut czekamy!

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment