I ślubuję Ci sprzątać, gotować i prać. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

I ślubuję Ci sprzątać, gotować i prać.

To tekst dla Ciebie moja droga. Dla każdej z nas. Niezależnie od tego czy masz męża czy nie. Czy mieszkasz sama, czy masz dzieci. To tekst o tym, że może i kiedyś ślub zmieniał wszystko, ale te czasy już dawno minęły. Trzeba się z nimi pożegnać i spojrzeć pięknej prawdzie w oczy: czasy, kiedy kobieta była boginią domowego ogniska poszły w niepamięć. I bardzo dobrze!

 

Kiedyś kobieta “siedziała w domu”: zajmowała się dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem i wszystkim co z domowym ogniskiem związane. To mężczyzna chodził do pracy, na pole, role, czy gdzie tam musiał. Byle przynieść jedzenie, pieniądze, hajs, diamenty. Ja to rozumiem. Takie były czasy. Ale w dziejach ludzkości były też czasy, kiedy to kobiety nie miały żadnych praw, można było nimi poniewierać, bić, zdradzać i traktować jak bydło. Takie też były czasy. Ale one się zmieniły i zmieniają wciąż i wciąż… I ze szczęścia powinnyśmy skakać!

Miałam 3 urlopy macierzyńskie. Każdy z nich traktowałam jak swoją pracę. Mąż wychodził do swojej, a ja w tym czasie zajmowałam się dzieckiem/dziećmi i domem. To jest proste i logiczne i absolutnie nie zamierzam się z tym kłócić. Mało tego! Kiedy mąż wracał z pracy miał ugotowany i nawet ciepły obiad. I nie, nie dlatego, że biedny zmęczony, głodny i taki cierpiący, zarobiony po pachy, więc trzeba co najmniej przy nim modły odprawiać i jeszcze witać go w sexi flexi bieliźnie, bo przecież załużył! Tymi 8 godzinami w pracy zasłużył! Nie. Po prostu logiczne było dla mnie, że gotuje obiad ta osoba, która jest w domu. Dziwne, żebym wymagała od męża ugotowania zupy, skoro nie było go fizycznie w domu. Takie miałam myślenie. I mam do dzisiaj.

Z chwilą kiedy mąż przychodził po pracy do domu, oboje kończyliśmy swoje etaty. Każde z nas, w tym jednym momencie, kończyło swoją robotę i zaczynało się życie rodzinne, wspólne. Nie było “jestem zmęczony muszę odpocząć”. Nie było 3 godzinnego leżenia z pilotem w ręku. Ja też byłam zmęczona swoja pracą – opieką nad dzieckiem i ogarnięciem domu i życia w ogóle. Skoro swoją pracę wykonywałam jak należy, to dlaczego miałabym nie chcieć odpocząć? Przepraszam, ale kto o zdrowych zmysłach siedzi w pracy 24h/7? Oprócz blogerek of kors. Serio. Muszę nauczyć się odpoczywać. Ale to nie o tym…

Tak tak. Zaraz pewnie parę osób się odezwie – ale macierzyństwo to nie praca! Pewnie, że nie! Ale już obowiązki z macierzyństwem i prowadzeniem domu związane nią dla mnie są. Dla mnie to była praca. Wykonywałam ją dobrze, starałam się i oczekiwałam, że zostanie doceniona. No oprócz tego, że mnie nie obowiązywało l4, ani urlop, ani przerwa lunchowa. Cholera. Mogłam lepiej się ustawić…

Jasne, zdarzały się dni, kiedy miałam w nosie obiadek, umyte podłogi i lustra, które świeciły nawet w ciemnościach. Ale każdemu zdarza się gorszy dzień. Mało tego. Te rzeczy nigdy, przenigdy, nie wynikały z mojego kiepskiego dnia, a raczej kiepskiego dnia mojego szefa (tj. dziecka). Zresztą co ja Ci tłumaczyć będę. Wszyscy wiemy jak strasznie upierdliwi potrafią być nasi przełożeni 🙂

Później nadszedł czas przedszkola, szkoły… czy tylko ja mam wrażenie, że najczęściej (nie wszędzie! na szczęście), pomimo tego, że kobieta już dawno wróciła do pracy, tj. do pracy zawodowej, do której fizycznie musi wyjść z domu, to ona wciąż “trzyma stery”? Gotuje obiad, szykuje dzieciom rzeczy, nastawia pranie. Przysięgam, ale ja zwyczajnie nie jestem w stanie tego pojąć – oboje rodziców pracuje zawodowo, on i ona, a po pracy ona zapierdziela na drugim etacie w domu. A on? On żyje, odpoczywa, bo przecież diamenty do domu przynosi, więc mu się należy. Yhym. Ciekawe. Jeszcze gdyby faktycznie tak było, to bym i może to wybaczyła. No ustawił się jak nie wiem!

Ale wiesz co jest najgorsze? Że to my kobiety często same do tego doprowadzamy. Tak tak, wiem co mówię, bo często robię podobnie “daj, ja zrobię”.

Ooooo! Przed chwilą to zrobiłam! Piszę ten tekst, a moje najstarsze dziecko próbuje wyprasować sobie koszulkę. Kątek oka widzę jak sapie, jak nie ogarnia, jęczy, stęka, zaraz życia mu zabraknie, żeby mieć koszulkę bez zagnieceń. Podchodzę, pokazuję, on wygląda jakbym mu analizę matematyczną tłumaczyła, więc mówię “dobra idź”. Jakie “dobra idź”?! I tak, ja wiem, że dziecko to nie facet, ale to dziecko kiedyś będzie facetem. I będzie stał i robił maślane oczy i udawał, że życia nie zna, że go przerasta, że “kochanie jasne, że mogę sobie zrobić kanapkę, ale twoje są smaczniejsze, no i ta herbatka, no nikt takiej wyczesanej herbatki jak ty nie robi, nawet Sheraton tego nie ogarnia”.

Dopóki nie zaczniemy traktować prowadzenia domu jak normalnej pracy, dopóki będziemy uważać, że “ja zrobię lepiej i szybciej”, że na wywiadówki to tylko ja bo “co ten mój mąż się dowie, o wszystkim zapomni”, że naszykowanie rzeczy, umycie łazienki, kibla, i wszystkiego innego, lepiej wychodzi nam – kobietom, dopóty będziemy się zgadzały na harowanie na dwa etaty.

Kiedyś ślub zmieniał wszystko. Nagle od kobiety wymagano, że będzie królową domowego ogniska, czyli od samego rana do nocy, będzie zapierdzielała i dbała o każdy szczegół związany z rodziną. Ok. Tak było. Ale czasy się zmieniły. Dzisiaj, kiedy ludzie pracują zawodowo, są wspólnie odpowiedzialni za dom, dzieci, ich wychowanie i czystą podłogę w kuchni. Sorry. Ale tak to widzę. Skoro oboje przynoszą kasę do domu, to chyba sprawiedliwość powinna być wszędzie?

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment