Plaga, plaga powiadam Wam! I to plaga, która wpada w moje życie z niesamowitą regularnością. Tak mniej więcej co roku o tej porze jest podobnie. I ok, ja wiem, że życie to sinusoida, że raz gorzej raz lepiej, że “nawet tęczy jest potrzebny deszcz”. Spoko, wszystko rozumiem, no ale umówmy się – chyba może mnie delikatnie krew zalewać?!
Zaczęło się niewinnie. Ot zwykła sprawa, która zdarza się każdemu, kto nie mieszka już z rodzicami. Bo wiecie jak jest – dopóki dopóty nie mieszka się na swoim, człowiek kompletnie nie zauważa tego, że np. papier toaletowy kończy się w tempie ekspresowym, tak samo jak płyn do płukania prania, pasta do zębów, i że ogólnie to wszystko się kończy w tym samym momencie tylko po to, żeby później człowiek mógł na luzie wydać miliony monet w dziale chemicznym w pobliskim markecie. Życie. Ja sama pamiętam jak mnie szlag trafiał, że ZNOWU muszę kupować całą chemię, a będę szczera – nie mieszkam z rodzicami już jakieś 12 lat, więc zdążyłam to ogarnąć. Nie mniej jednak trauma pozostała.
O ile z tą chemią to jednak człowiek potrafi szybko zrozumieć, że “nic nie może przecież wiecznie trwać”, i nawet proszek do prania czeka koniec żywota, to są rzeczy, o których totalnie się nie myśli, że mogą się nam przytrafić. TOTALNIE. U mnie to była na przykład pęknięta rura w umywalce. Nie jakoś fest. Nie że zalało nas, sąsiadów pod nami i tych mieszkających klatkę obok. Nie. Kapało tak ciut ciut, ale jednak – trzeba naprawić. Oczywiści wiecie jak jest, facet potrafiący wszystko swoimi ręcami naprawić jest jak złoto, a taki któremu jeszcze nie trzeba o tym przypominać, bo oczywiście, że za pół roku naprawi, to w ogóle na miarę diamentów. Powiem tylko tyle: przez kilka dni dzieci myły zęby w wannie. I ok. Spoko. Nie róbmy scen, ale ja mam 2 małych dzieci. No dobra, Edek jest mały i za cholerę nie dosięgał do kranu, więc wchodził cały do wanny, a później darł się, że jest mokry. Świetny czas.
Ok, przetrawiłam to. To tylko rura, nie róbmy scen. No ale jak po 5 dniach pada odkurzacz to jednak może człowiek się lekko załamać prawda? Dodam tylko, tak dla przypomnienia, że mam 3 dzieci! Które non stop syfią! Do tego czarne kafelki w kuchni. Chyba rozumiecie, że płakać mi się chciało? RYCZEĆ! Ale nic to. Na szczęście oprócz zdolnego męża, mam też zdolnego teścia, oraz w zapasie inny (stary, ale jary) odkurzacz. Spoko. Dałam radę.
Po kolejnych 3 dniach, uwaga, zepsuła nam się zmywarka! Jeszcze raz napiszę, jeżeli ktoś zdążył zapomnieć poprzedni akapit, mam 3 dzieci! Płakałam! I jasne, oczywiście, że starałam się zachować zimną krew. Nawet już sprzętu nowego szukałam, oczywiście jak najtaniej (np. TUTAJ! bo przecież żyję dla promek), ale też nie byle dziadostwa, żeby nie prowokować losu i za miesiąc znowu nie dostać nerwowych drgawek. Po dwóch dniach jednak mój szanowny małżonek rozwalił system i naprawił także zmywarkę. Chwała ci losie, żeś mnie z nim spiknął. Serio. Wiedziałam, że te 8 wspólnych lat się w końcu opłaci.
Hola hola, myślicie, że to koniec? Nie nie nie… Jestem blogerką i co jest najważniejszym narzędziem mojej pracy? No komputer, telefon i internet, wiadomo. A co się dzieje jak nagle przestaje działać przeglądarka w komputerze, a masz do wysłania ważne dokumenty, maile, foty do akceptacji, itp.? Trauma się dzieje. Szlag się dzieje. Masakra, zagłada i rzeź. 2 dni walczyłam i wywalczyłam. Ale najpierw 2 dni płakałam z wściekłości! Co prawda wewnętrznie, ale jednak płakałam. Jak naprawiłam? A sama! No dobra, pomógł mi pan z supportu Apple, ale tylko telefonicznie, więc jestem aktualnie swoją osobistą bohaterką i od wczoraj planuję dla siebie nagrodę.
Nie będę kłamać, właśnie teraz, pisząc ten tekst, zastanawiam się co jeszcze może walnąć. Serio. Bo nie wierzę, że to koniec. Tak czy siak. Jestem na niego gotowa psychicznie! Naprawdę! I pan mąż też jest gotowy! Czeka z młotkiem i śrubokrętem. A co! My sobie nie poradzimy? Dzieci nam taką szkołę życia dają, że wszystko ogarniemy. No chyba, że padnie mi telefon, wtedy serio się załamię. Ale później kupię nowy, więc w sumie luz 🙂