5 kilogramów dramatu. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

5 kilogramów dramatu.

“Oj gdybym była szczupła… jezu jak on by mnie wtedy kochał! Oo! I książkę bym też wtedy napisała, języków się nauczyła. Serio. Te 5 kilo to mnie tak ogranicza. No totalnie. Gotowałabym wtedy zdrowe rzeczy, jadła sałatę na śniadanie, obiad i kolację. tak tak, nie śmiej się. To przez te 5 kilo wpierdzielam w nocy czekoladę. Przez nie nie chce mi się biegać, ćwiczyć, za ciężko mi się nawet schylić po kolejne ciastko. Boże, gdyby nie te 5 kilo to ja taka szczęśliwa bym była. A tak? Siedzę gruba, uwalona nutelką, w dresie i żrę bigos. Wszystko przez te 5 pieprzonych kilogramów…”

Czy tylko ja kiedyś miałam coś takiego w głowie? 5 dodatkowych kilogramów robiło mi totalną sieczkę w głowie. Samoocena spadała na łeb na szyję, czułam się jak obca w swoim własnym ciele. Nie patrzyłam w lustro, nie akceptowałam tego kim jestem – zupełnie. Byłam totalnie wewnętrznie nieszczęśliwa. Przez 5 pieprzonych kilogramów. No dobra, może i 8, ale to chyba nie ma większego znaczenia. Jak to możliwe, że odrobina tłuszczu sprawia, że my – kobiety, przestajemy się kochać, lubić, szanować, czuć do siebie cokolwiek miłego?

Znowu przytyłam. Może i nie 8, może i nie 5 kilo, ale coś tam mi się zagnieździło w okolicach brzucha. I co? Kompletnie nie ma to znaczenia. Wiem, że tak samo szybko jak przytyłam, to tschudnę. Ważniejsze od tłuszczu na dupie są moje zdrowie i samopoczucie. Po prostu. Znudziło mi się uczucie bycia nażartą, aż do nieprzytomności. Wiesz o jakim stanie mówię? 😛

Grudzień upłynął mi totalnie pod znakiem “go with the flow, eat and sleep”. Moją dietą była czekolada zagryzana pringelsikami. Dlaczego? Bo grudzień dla mnie kręci się w okół lenistwa, rozmemłania oraz Kevina – tego co w domu sam został. W grudniu czuję się jak typowy niedźwiedź, tudzież miś, i to ten porządnie wypchany. Nic nie poradzę, taki stan w grudniu mi odpowiada.  Dla eksperymentu, w grudniu poszłam pobiegać. Miałam lekki przymusowy urlop od tego sportu, mała kontuzja, no ale wiedziałam, że chcę znowu zacząć. Poszłam. Założyłam strój, buty i…. zasapałam się jak nigdy. Wina przerwy? Też. Ale przede wszystkim wina diety. Boże jak mi ciężko było! Jaka byłam zmęczona! Wiesz, że dopiero wtedy, dopiero ta sytuacja, pokazała mi ile znaczy dla nas dobre jedzenie?! To nic, że wszyscy o tym trąbią, że powinnam pamiętać jak to jest żyć na sałatkach, sokach, owsiankach i innych. Powinnam! Ale do paczkwanej żywności człowiek się niestety szybko przyzwyczaja.

Dobra dieta jest wszystkim. Kij z tymi kilogramami, chociaż jasne, że fajnie wyglądać szczupło. Nie twiedzę, że nie! Ale uwierz mi – o wiele fajniej czuć się zdrowo…

Ten rok, obiecałam, że przeżyję pod znakiem poznawania swojego ciała. Kurcze tyle lat z nim żyję, a mam wrażenie, że nic o nim nie wiem. Nie szanowałam go nigdy, a przecież ono na ten szacunek zasługuje. Ten rok będzie rokiem dbałości o ciało i nie mam tu na myśli maseczek i pellingów. Mam na myśli sport, dietę, masaże, uważność, zdrowie.

Kochajmy się dziewczyny, bo jeżeli my siebie nie pokochamy, to czy ktoś w ogóle powinien?

Oprócz mężów. Oni oczywiście muszą. I dzieci. No ok, ale fajnie byłoby gdybyśmy też same siebie kochały 🙂 Takie mam postanowienie noworoczne!

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment