Kiedy miłość nie przychodzi... - Flow Mummmy
MACIERZYŃSTWO

Kiedy miłość nie przychodzi…

Tak się zdarza… Nierzadko niestety. Chciałabyś już, teraz, natychmiast. Chciałabyś nie widzieć już innego świata, zatopić się w tym nowym po sam czubek głowy. Chciałabyś czuć, że to jest to największe szczęście, najpiękniejsza chwila, najcudowniejszy moment.

A jak tak nie jest? A jeśli czujesz tylko ból i strach? Jak, nie wiedząc zupełnie dlaczego, zamiast miłości czujesz… nic. Nic nie czujesz! Albo jeszcze gorzej: obojętność, żal. Bo miało być pięknie, cudownie.

Miłość do dziecka nie zawsze przychodzi od razu (o tym pisałam już kiedyś TUTAJ). Nie zawsze rodzi się jeszcze kiedy jest się w ciąży, nie zawsze musisz czuć ją sekundę po porodzie. Zdarzają się miłości takie które dopiero rosną, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. I wcale nie znaczy, że są one gorsze od innych.

02

Pamiętasz moment w którym pierwszy raz zobaczyłaś swoje dziecko?

Pamiętam moment, nie pamiętam uczuć. Byłam zmęczona, obolała, naprawdę miałam dość porodu. Rodziłam 13 godzin, lekarze nie chcieli mi zrobić cesarki. W tamtej chwili czułam ulgę, że to wszystko już się skończyło. /Marta

Pamiętam. Położyli mi małą na brzuchu, mąż płakał, a ja nic. Zupełnie nic. Pamiętam, że byłam głodna. I że cieszyłam się, że córka jest zdrowa. Miłość? Jej nie czułam. Wiem, że to przykre tak mówić, ale naprawdę jej nie czułam. Ona przyszła dużo później. / Monika

Synka przynieśli mi dopiero później, jak już byłam w stanie kontaktować po znieczuleniu. Zabrzmi to strasznie ale miałam żal do siebie i do niego. O to, że sobie nie poradziliśmy z tym porodem, że teraz musimy być daleko od siebie, bo zwyczajnie nie daliśmy rady, że nie wytrzymaliśmy jeszcze tych 6 tygodni w ciąży (syn jest wcześniakiem). Pamiętam też, że był brzydki. Nawet chyba się wystraszyłam, że ma ogromne sińce pod oczami… nikt nie mówił, że będzie łatwo 🙂 /Agnieszka

A pierwsze chwile z maleństwem? Karmienie, przewijanie?

Z karmieniem nie było żadnych problemów fizycznych. Mała przyssała się za pierwszym razem prawidłowo. Niestety psychicznie sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Było mi źle, czułam się jak “przerośnięty bufet”, dzień wcześniej jeszcze cieszyłam się że mam super biust (zawsze byłam płaska), a tu nagle zamiast piersi mam jadłodajnię. Z przewijaniem było lepiej, nie bałam się tego że jest taka malutka, tą czynność jakoś szybko ogarnęłam. /Monika

Z karmieniem dramat, z przewijaniem dramat. Nic nie robiłam. Mały leżał pod inkubatorem. Nie znałam go. Po cesarce czułam się okropnie, miałam żal do siebie, do męża, do lekarzy, do dziecka. Byłam wściekła. Trudno mi było być matką daleko do dziecka. /Agnieszka

Mały nie umiał jeść. Byłam załamana bo wiedziałam, że muszę karmić piersią a on po prostu nie umiał! Nie wychodziło mu to, a ja nie potrafiłam go tego nauczyć. Pomoc w szpitalu? Żadna. “proszę nie wymyślać, tylko dać mu cycka”. No dawałam przecież, a on go wypluwał, płakał. Dopiero później, po wyjściu ze szpitala poszukałam pomocy na własną rękę. /Marta

Które chwile były najgorsze?

Na początku było nawet miło, może nie umierałam z miłości, ale było fajnie. Po powrocie ze szpitala mała faktycznie cały czas spała, non stop był ktoś u nas w odwiedzinach. Pierwszy kryzys nastąpił chyba kiedy Maja miała 1,5 miesiąca. Zapalenie piersi, wykańczające psychicznie kolki i całodzienna rutyna mnie wykończyły. Nie miałam siły wstać z łóżka, wtedy po raz pierwszy pomyślałam “po co mi to było”. Nie chciałam zajmować się małą, denerwował mnie jej płacz, a to z kolei doprowadzało mnie do kolejnych ataków histerii. Po dwóch tygodniach “załamania” mąż kazał mi iść do psychologa. /Monika

Każda chwila była straszna. Po dwóch tygodniach, kiedy mogliśmy iść do domu, poczułam wielką ulgę. Miałam ogromną nadzieję, że teraz już wszystko będzie dobrze. Tak trochę było, chociaż to też wszystko przyszło z czasem. /Agnieszka

Nawet nie wiem jak odpowiedzieć, bo wszystko na pozór wyglądało dobrze. Mały nauczył się jeść, chociaż i tak niedługo po tym przeszliśmy na karmienie butelką. Mąż zakochany po uszy. Noce przesypiane od początku. Tylko ja jakaś nienormalna. Nie rozumiałam o co chodzi. No bo jak można nie czuć nic do swojego dziecka? Zajmowałam się nim tak jak powinnam, tuliłam, karmiłam, wychodziłam na spacery, ale to wszystko było totalnie zautomatyzowane. Taka obojętność. Wstydziłam się jej strasznie. Mąż zachwycony latał jak poparzony w okół Jasia, a ja? Wkurwiona na siebie, że ja tak nie mam, że wciąż tylko myślę ile mnie w życiu rzeczy ominie… /Marta

Kiedy nastąpił moment przełomowy?

Nie było takiego. Po dwóch miesiąc kiedy wróciliśmy do domu po prostu zdałam sobie sprawę, że jest ok. Może nie było fanfarów i fajerwerków, ale komu one potrzebne? Kocham Kubusia, wiem to i tylko czasami jest mi przykro jak czytam “jak mogliśmy żyć bez niej” na Facebook’u u którejś z koleżanek która dopiero co urodziła. No jak? Żylibyście normalnie. Za rok to powiedzcie to uwierzę. 🙂 /Agnieszka

Długo na taki czekałam. Kiedy Jaś miał pół roku zakrztusił się kawałkiem biszkopta, na chwilę przestał oddychać a ja przez tą chwilę czułam jak serce przestaje mi bić. Zrobił się cały fioletowy, na szczęście udało mi się szybko udrożnić mu drogi oddechowe. Później pogotowie, sprawdzenie czy aby na pewno wszystko jest ok. To był najgorszy i najlepszy dzień mojego życia. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że dla niego wszystko. Po prostu wszystko. Że nie ma już życia bez niego. /Marta

Mi pomógł psycholog. Tak zwyczajnie. Dwie sesje w tygodniu pozwoliły mi zrozumieć, że to nie brak miłości, że to nie ze mną jest coś nie tak. To depresja. A ona sama nie mija, depresję trzeba leczyć inaczej wykańcza wszystkich i wszystko. Mi udało się pokonać swoją z pomocą lekarza i przede wszystkim męża. Nigdy nie usłyszałam od niego złego słowa, nigdy nie wytknął tego że nie chciałam małej wziąć na ręce, że nie chcę jej ukołysać do snu. Dzięki mojemu mężowi w końcu mogę powiedzieć, że macierzyństwo to cudowna sprawa. /Monika

 

A Ty pamiętasz kiedy pokochałaś swoje dziecko? Miałaś szczęście poczuć tą miłość od razu czy musiałam po prostu na nią cierpliwie poczekać?

   Send article as PDF   

73 komentarze

  • Siedze, czytam a łzy płyną mi po policzkach… Powraca tyle wspomnień…ja również nie potrafiłam odnalezc sie w roli matki. Poród, karmienie piersia, kolki- phi to przecież pestka, tyle o tym w gazetach, że kazdy od razu ekspertem. “Tylko na niego spojrzysz a zakochasz sie od pierwszego wejrzenia” taaa ciekawe, ja jakos tak nie mialam i przez to wszystko tylko dodatkowo sie nakrecalam. Z czasem do wszystkiego sama doszlam z pomocą partnera i mamy.

    • brawo! jasne, że się kocha swoje dziecko, ale czasami trzeba je najpierw poznać! jak każdego człowieka… :*

  • Bardzo fajny wpis. Zwłaszcza dla świeżych mamusiek i tych, które dopiero nimi zostaną. Tematyka dość kontrowersyjna – bo jak tu nie kochać swojego dziecka od pierwszego wejrzenia. Ale faktycznie się zdarza. Też o tym pisałam odnoścnie stresu w macierzyństwie 🙂

    • mi się wydaje, że tematyka kontrowersyjna dla wszystkich innych, a nie dla mam…
      na pewno zajrzę i poczytam :*

  • Chcialam jeszcze dodac, ze moje dzieci kocham nad zycie- sa dla mnie wszystkim, ale wszystko przyszlo z czasem, przynajmniej ze starszym, z mlodszym juz byłam doświadczona 😉

  • Bardzo smutny, ale i bardzo poważny ten wpis.
    Mam 2 chłopców. Pierwszego mogę powiedzieć ,że pokochałam od razu, chociaż z perspektywy czasu oceniam, iż była to miłość mało dojrzała, miałam wtedy 22 lata. Drugiego syna urodziłam
    w wieku 25 lat, nie był planowany wówczas i niestety pokochałam go dopiero po upływie 2,5 roku. Wiem, że to straszne, iż tak późno, ale po czasie zdałam sobię sprawę,iż dotknęła mnie straszna depresja, którą potęgowały problemy wychowawcze (bezsenne noce i płacz). Teraz marzę o córeczce, ale obawiam się czy sobię poradzę, nie mogę liczyć na pomoc w wychowaniu dzieci nikogo oprócz pracującego męża. starszy syn ma 11 lat, a młodszy 8.

    • pewnie, że dasz sobie radę! ja też jestem tu sama, a różnica wieku jest o wiele mniejsza (7 lat, 2 latka i 4,5miesiąca), mój mąż pracuje cały dzień. daję radę! jasne, że początki są straszne, ale człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja i ogarnia 🙂 dasz radę, w ogóle się o to nie martw 🙂

    • dzięki za ten wpis, bo ja dopiero dziś zrozumiałam co to znaczy kochać bezwarunkowo dziecko. Moj synek m rok i 7 miesięcy. Wcześniej była radość było szczęście ale była też złość i brak cierpliwości. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić a teraz już wiem że brakowało mi TEGO uczucia. I czuję teraz jakby mi się wszystko wywrociło do góry nogami. Sam poród miałam extra- niecałe 3 godIny, świetna położna, świetny lekarz. Karmienie? od pierwszych chwil pokarm i piękne ssanie, inna sprawa że Jerzego nie chciałam. A potem mąż wyjechał w delegację, wracał raz na miesiąc i zaczęła się moja prywatna walka o to żeby to wszystko jakoś siępoukładało

  • wzruszające……. każda matka ma inna historię, może można być napisać książkę!. Ja byłam zielona przed porodem, nie miałam się kogo poradzić, teściowa nic nie pamiętała a moja mama mówiła ze nie miała z nami żadnych problemów, spali jedli i było super.
    Całe szczęście poród był szybki, ale podobnie jak “Marta” byłam zmęczona i chciałam mieć to całe szycie i obróbkę za sobą, pójść spać. Niestety następnego dnia się zaczęło, idę po dziecko, a ono jako jedyne płacze….. i tak 2,5 miesiąca. Co oznacza , że też robiłam wszystko automatycznie, Miłość? NIC, nie było nawet czasu pomyśleć, błagałam tylko o sen. I znów podobnie jak u Marty, miłość (a może to była odpowiedzialność) przyszła gdy mały zakrztusił się przy kąpaniu (miał niecały miesiąc)… tedy poczułam szybkie bicie serca, nogi się ugięły – ten dzień był straszny. Niestety mój syn należał do dzieci które nie radzą sobie tak dobrze z jedzeniem, więc chwilowe zakrztuszenia zdarzały się coraz częściej (przy wprowadzaniu stałych pokarmów było normą) przyzwyczaiłam się, ale i nauczyłam mu pomagać czyt. pierwsza pomoc jest konieczna !!
    A płacz…. minął po operacji, okazało się że moje dziecko przez prawie 3 miesiące cierpiało z bólu, a ja nie wiedziałam i nie potrafiłam mu pomóc. Prawdziwa miłość zaczęła przychodzić z czasem kiedy stawał się bardzie kontaktowy, częściej uśmiechał, a jak płakał to wiedziałam dlaczego… wtedy poczułam, że jestem matką, że potrafię sobie poradzić.

    • znam to dokładnie, dziecko też trzeba poznać a jak to zrobić skoro go nie znamy? najwazniejsze to się nie obwiniać i dac sobie czas.

  • Wiele matek podobnie reaguje na swoje dziecko, często nawet występuje odrzucenie zupełne dziecka. Wszystko leży w psychice, czy jesteśmy przygotowane na nowy etap, na zaakceptowanie nowej samej siebie. Jednakże dziecko niczemu nie jest winne i wymaga miłości i uczucia. Jeżeli nie radzimy sobie to warto korzystać z porady psychologa. Tak jak polecił to mąż Monice. Jesteśmy matkami własnych dzieci, jeżeli same sobie nie poradzimy to kto inny zadba o nasze dzieci!?

    • dokładnie tak! bo najważniejsze to zdać sobie sprawę, że to nie jest nasza wina, to jest problem i trzeba sobie z nim poradzić…

  • to straszne ale u mnie tez dopiero po okresie pol roku powoli zaczelam sie zakochiwac w maluszku. totalnie trafilo mnie gdy mial okolo 9 msc. bardzo uswiadamiajace sa wlasnie momenty zagrozenia, pamietam jak sie balam nauki gryzienia. wtedy sobie w pelni zdawalam sprawe jak bardzo go kocham. przykro mi zetyle to trwalo ;(

  • A ja kochałam moje dziecko od momentu, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. I nie martwiłam się, jak to będzie kiedy się urodzi, czy będę wiedziała, jak się nim zająć, czy dam radę, czy będzie ciężko. Nie wiem z czego to wynikało, bo to była moja pierwsza ciąża i wszystko, co z nią związane było dla mnie nowe, więc teoretycznie powinnam być przerażona. Ale czułam spokój. A jak już mi go położyli na brzuchu, to oszalałam ze szczęścia i tak mi zostało do dziś 🙂

    • cudownie! naprawdę cudownie, niestetey nie wszystkie (łącznie ze mną) mamy takie szczęście… i ani trochę nie powinnyśmy się czuć z tego powodu gorsze, chociaż pewnie zazdrościmy własnie takich uczuć

  • Świetny tekst !!!
    Mam synka 9lat którego pokochałam po 9 miesiącach ….Po ciężkim porodzie 15 godzinnym +krwotok, zakończony kleszczami rozpruta jak prosie i obwiniałam siebie i go za to wszystko co mi się przytrafiło .Pamiętam doskonale ten dzień mimo że już sporo czasu minęło …ja młoda dziewczyna 21lat nie gotowa na to wszystko ,szpital w którym każdy miał cie głęboko w d…. !!!!A potem brak pokarmu oczywiście rady typu “nie no spróbuj jeszcze pokarm się musi na zbierać , a ty juz opuszczać chcesz “buuu na samo myśl się otrząsam .Później było tylko gorzej depresja leczenie zajęło mi dwa lata .Obecnie bardzo chciałabym drugie dziecko dopiero teraz jestem świadoma tej decyzji , ale obaw nadal jest mnóstwo z tym ze jestem silniejsza w doświadczeniach .
    P.s Uwielbia twojego bloga za to ze jest życiowy , a ty nie owijasz w bawełnę wiele tematów które czytam tu sprawia wrażenia jakbym czytała o sobie juz nie wspomnę ile mnie poruszyło do łez ….a i pierwszy raz od ważyłam się skomentować .
    Pozdrawiam

    • dziękuję Ci bardzo! mi się wydaje, że to są tematy o których po prostu trzeba rozmawiać, bo inaczej zginiemy do tej perfekcyjności która jest nam wszędzie sprzedawana…

  • Czytam, wzruszam się, płaczę… i zastanawiam się jak to będzie u mnie. Jestem w 4 m-cu ciąży z pierwszym dzieckiem (it’s a girl! 🙂 ) Z jednej strony same “dobre rady” wszystkich – mamy, teściowej, babci, szwagierek, koleżanek… ale z drugiej strach i obawa. Czy dam radę? Mój mąż jest wspaniały, ale mało emocjonalny. Czy będzie w stanie mi pomóc w chwilach zwątpienia? Karmienie, przewijanie, nieprzespane noce, kolki. Wszystko wydaje się “do ogarnięcia” ale ja jestem realistką i wiem, że będzie ciężko.
    Dziękuję Ci za tego bloga! Czytam od mniej/więcej pół roku. Uświadomiłaś mi parę spraw 😉

    • cudownie! wszystko co będzie, co się wydarzy i tak zakończy się po prostu miłością 🙂 wszytsko będzie dobrze, poradzisz sobie 🙂

  • Znowu temat bardzo dobrze dobrany 🙂 u mnie poród super, tzn. ból masakryczny, ale położna która odbierała najlepsza, opieka w szpitalu super, patrzyłam na tą małą istotkę i czułam “A będzie dobrze”… Ale po wyjściu do domu, pierwsza noc płacz od 23 do 6, karmienie ok, ale ja przerażona, mąż bardzo mnie wspierał, pomagał, ale po tygodniu w domu musiał wracać do pracy… Codziennie wieczorem płacz przed nocą (mój, nie dziecka :D) i zastanawianie się czy nie lepiej by było gdyby… Wpadliśmy ja przerwałam studia, zostawiłam cały mój “świat” w mieście X, przeprowadzając się do

    • sorki urwało mi monolog 😀
      Przeprowadzając się do miasta mojego męża, gdzie nikogo nie znam, i czułam się zajebiście samotna, i tęskniłam za swoją rodziną i przyjaciółmi. Po miesiącu jednak wszystko było coraz lepiej, tylko to karmienie piersią przede wszystkim w nocy… płacz co 2 godziny ja niewyspana i wkurwiona, pewnego dnia byłam tak roztrzęsiona, że dzwoniłam do męża, żeby wracał z pracy, bo ja dziś sama nie dam rady (bałam się zostać sama z własnym dzieckiem). Czasem dalej mi ciężko, i smutno, ale kocham mojego synka najbardziej na świecie (przyszło mi to tak po miesiącu), i zrobiłabym wszystko dla niego. Ale szczerze, gdybym mogła cofnąć czas, wolałabym, żeby pojawił się za kilka lat, jakbym skończyła studia i zrobiła wszystko co sobie postanowiłam. Teraz też to zrobię, ale z opóźnieniem, i też kosztem czasu, który spędzę na uczelni, a nie z moim synkiem… ale już taka jestem, że jak coś zacznę muszę to doprowadzić do końca.

      • eee tam! nie żałuj! niczego nie żałuj bo to bez sensu zupełnie! stało się tak jak miało się stać, czyli idealnie 🙂
        Pozdrawiam Cię najmocniej i trzymam kciuki :*

        • Kurczę to nie chodzi o to, że żałuję, bo wiem, że to bez sensu, stało się, rzadko jest tak, że wszystko idzie tak jak zaplanowaliśmy. ALE gdybym mogła cofnąć czas, wiem, żebym wybrała inną drogę – czy to jest żałowanie? Sama nie wiem, może masz rację. Jedno jest pewne nie ma co rozkminiać co by było gdyby…? Bo czasu się nie cofnie, tylko cieszyć się z tego jak jest, i planować żeby było jeszcze lepiej 😀 Dziękuje bardzo, też pozdrawiam, i uwielbiam Twój blog 🙂
          PS: Po prostu ten wpis, przypomniał mi o moich wcześniejszych refleksjach, a tutaj u Ciebie jest tak, że aż masz ochotę się wygadać ! 😀

          • pisz! gadaj! o to chodzi 🙂 tak jak napisałam na FB, blog to nie tylko moja praca, to także KAŻDA Z WAS. :*
            i to jest cudowne!

  • U mnie też miłość nie przyszła od razu. Na początku wiadomo cieszyłam się, że jest zdrowy (ale żałowałam, że to nie dziewczynka, którą bardzo pragnęłam) po 2 dniach w szpitalu zaakceptowałam chłopca 🙂 Stwierdziłam, że nie jest taki zły i z nim też może być fajnie. Wyszłam po 4 dniach do domu i się zaczęło. Ból po cesarce dla mnie był nie do zniesienia, mały kolki przez 3 tygodnie prawie codziennie, ból piersi straszny. Ale się uparłam, że przez to przejdę i jakoś sobie poradziłam. Po miesiącu miałam dość. Nie miałam siły na nic, nie chciało mi się nic. Byłam zła na siebie, że jestem taka słaba (psychicznie również) i na małego, że to wszystko przez niego. Zastanawiałam się po co… Po co mi dziecko i to wszystko. Ale przyszedł taki moment, że Malutki się we mnie wtulił i najzwyczajniej w świecie zasnął “obejmując” mnie jak mógł. Wtedy przyszedł ten moment, zrozumiałam, że jest najważniejszą osobą w moim życiu, że nigdy nie dam go skrzywdzić, że nigdy bym go nie oddała i że całe moje serducho należy teraz do niego. Od tej pory zmieniło się wszystko i wiedziałam że dam radę, bo Go kocham a on mnie. Obecnie z perspektywy tych niecałych dwóch lat się zastanawiam za co ja go obwiniałam, to we mnie był problem. Sama musiałam przywyknąć do nowej sytuacji i nauczyć się być matką. Po prostu nauczyć się kochać synka albo odkryć tą miłość w sobie. A teraz z kolei inny problem, ponieważ drugi brzdąc w drodze, cieszę się, że chłopak, już nie brakuje mi dziewczynki będą bracia i może przez to będą się lepiej dogadywać, ale obawiam się, że młodszego nie pokocham albo nie pokocham tak mocno jak starszego. Że będę wyróżniać starszego, że to on będzie dla mnie ważniejszy… o moje największe obawy. Wiem, będzie ból i to wszystko wróci ale też wiem, że po kilki miesiącach to minie ale czy tym razem też przyjdzie miłość???….

    • kocha się inaczej dzieci, to wiem na pewno 🙂
      u mnie taka momentalna miłość przyszła ze średnim Bruskiem, drugiego dnia w szpitalu jak w końcu otworzył oczy 🙂 miłość do Filipka i Tośka przychodizła stopniowo, w miarę jak się poznawaliśmy 🙂
      Dasz radę! jasne, że dasz i z tej miłości padniesz, bo tyle jej będzie :*

    • Ja też byłam zła na córkę a potem na siebie, że jestem zła na nią, bo przecież ona nic nie zrobiła. To chyba taka faza, na szczęście mija

  • Dziękuję Ci za ten wpis. Jestem mamą od prawie 4 miesięcy. Niby wszystko jest super, zdrowy maluch, kochający mąż a jednak….. Codziennie zastanawiam się czy ją kocham bo przecież powinnam. Wkurzam się że jestem złą matką i nie zbzikowałam na punkcie tej małej istoty. Do szału doprowadza mnie jej przeraźliwy wrzask. Pierwszy miesiąc to był istny kooooszmaaaar. Widzę że powoli to wszystko się zmienia i idzie ku lepszemu.

    • to temat o którym trudno cokolwiek znaleźć “bo co to za matka która nie kocha”, normalna! nowa! taka która poznaje dziecko 🙂
      niestety szał Ci nie przejdzie 😛 ale miłość przyjdzie straszna.. jeszcze trochę 🙂

      • Czytam te wszyskie wpisy i w każdym jest cos ze mnie. To taka terapia grupowa. Dzieki niej może te dziewczyny ktore nie przywykły do nowej sytuacji, nie odnalazły sie w nowej roli łatwiej poukładają sobie siebie w głowie. Czerpanie z czyjegoś doświadczenia jest cudowne. Szczególnie jesli poruszamy tak trudny a jednak nie obcy nam temat. Na co dzien nie mam komu powiedzien o tym co czuje bo jak mozna sie nie cieszyc z bycia mamą zdrowej dziewczynki- noo wlaasniee. Dzieki dziewczyny ze tu jestescie

        • dokładnie takie miejsce chciałam stworzyć! to jest niesamowite, ze mi się udało. a właściwie NAM, bo bez Was co to miejsce by znaczyło? Jaką miałoby wartość? Żadną! Zerową! strasznie Wam za to dziękuję :*

    • Pamiętam te uczucia…wylewałam je na bajty bloga, i nagle po kilku/kilkunastu miesiącach zaskoczyło, choć chyba pietno tych jałowych miesięcy zostanie we mnie na zawsze…

  • zabrzmi to strasznie ale jak dowiedziałam się że mam mieć syna byłam wściekła zawsze marzyłam o jednym dziecku i to miała być córeczka… wyszło jak wyszło , na początku ciężko było go pokochać bo to nie jest TO idealne dziecko , wymarzone … miłość do Niego sama jakoś przyszła nie pamiętam kiedy teraz ma 6 lat i wiem że jest jedynym mężczyzną mojego życia !
    a to drugie wymarzone dziecko córeczkę pokochałam w 24 tyg. jej życia w moim ciele kiedy pani wykonująca usg dowiedziała się z moich ust , że jeśli to kolejny chłopak podrzucę go pod jej dom i będzie go wychowywać bo ja chcę mieć córkę… udało się jest Olka którą w przeciwieństwie do Waldka kocham od zawsze…

    • hehe u mnie za każdym razem miałam być córka! ja to czułam!!! pewna byłam na 100%! i niech mi ktoś powie, że “matki wiedzą”.. taa… wiedzą to co chcą wiedzieć 🙂

  • A ja zakochałam się kiedy maluszka położono na mnie! Taka cudowna brzoskwinka! Najpiękniejsze, najcudowniejsze, najsłodsze “Coś” co kiedykolwiek leżało na mnie 😉 W nocy zamiast spać- oglądałam, dotykałam, podziwiałam i płakałam ze szczęścia! Ale miłość, taka prawdziwa, pełna, silna i dojrzała przyszła dużo później- z czego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Myślałam, że ten stan uniesienia będzie trwał wiecznie. Gdy minął, bardzo za nim tęskniłam… Myślałam, kurcze to to już? Koniec? Na szczęście uczucia, które pojawiły się później były zdecydowanie piękniejsze i trwalsze 🙂 Bo przecież zakochanie mija a prawdziwa miłość… trwa wiecznie!

  • Śliczny wpis. Popłakałam się 🙂
    Sama nie pamiętam, kiedy pokochałam synka. Ta ciąża była bardzo wyczekana i niesamowicie się bałam, że znowu coś pójdzie nie tak. Ale jak położyli mi synka na brzuchu, pomyślałam tylko, żeby go szybko wzięli, bo on taki malutki i jeszcze zrobię mu krzywdę. Zwyczajnie z czasem okazało się, że nie potrafię już żyć bez synka. Poznałam to, gdy wyjechałam na 4 dni bez niego. Normalnie płakałam po nocach, że nie ma go przy mnie. Dziwna ta miłość rodzicielska 🙂

  • Oj tak. Od porodu napisałam o tym wiele u siebie. To koszmarny okres, okryty tabu, wstydem i łzami. Teraz mam odwagę o tym mówić, już się nie wstydzę, a miłość dojrzewała, abh móc zakwitnąć po kilku o ile nue kilkunastu miesiącach.

  • Btw ostatnio poruszyłam też u siebie inną sprawę. KRYTYKĘ jaką roztacza się te matki, nas, za to że mamy odwagę powiedzieć to na głos. Oczywiście kto krytykuje najostrzej? No oczywiście “zakochane” matki. Czyli matka matce wilkiem

    • eee tam, ja wolę myśleć, że tak nie jest. Jasne, że pojawiają sie odłamy i jakieś “wypadki losowe”, ale wydaje mi się, że jest to mega przesadzone. przyjamniej u mnie na blogu tego nie ma z czego jestem strasznie dumna

  • Nie, nie od razu. Po kilku miesiącach. Może wtedy gdy była już bardziej kontaktowa? Ale nie uważam tego za nic złego. Nauczyłam się tej miłości po prostu. Teraz z drugą też daję sobie, nam czas. To przyjdzie. Tego akurat jestem pewna. A że trochę później? Że nie będę zasypywać wszystkich wyrazami mojego uczucia? czy to ma jakieś znaczenie w całości?

  • Dobry wpis(again!) . Mojego syna pokochalam od razu jak sie dowiedzialam, tzn.w 17tygodniu na zwyklej wizycie u ginekologa. Wpadka przez duze W! Ciaza ok, porod hardcore-wyciskanie przez dwa dni 5kilo chlopa przez istote rozmiar 10. Ale luz, urodzilam, zdrowy, duzy wiec latwiej ogarnac jako ze nie mialam nigdy wczesniej kontaktu z noworodkami i dziecmi wiec uczylam sie kazdego dnia. Za miesiac konczy 3 lata ale niedawno doszlo do mnie, ze nie pamietam pierwszych chyba 6 moze wiecej miesiecy :/ Po powrocie ze szpitala chyba bylo ok tylko ze po jakims czasie pojechalismy do moich rodzicow i tak zostawalismy na noc przez kilka miesiecy. Bylo mi latwiej, razniej jak moj partner i rodzice wracali z pracy popoludniami. Oni wracali i brali mlodego a mnie bylo z tym bardzo dobrze. Nie zaluje, tak najwyrazniej mialo byc. Lekcja zycia. Teraz moja milosc do syna znow jest wystawiona na probe bo okazalo sie, ze ma zabuzenia spekrtum autyzmu. Moze gdybym go lepiej obserwowala, byla z nim a nie obok, znala go lepiej zauwazylabym, ze cos jest nie tak?!
    Wiem jedno strach to nieodlaczny element tej jakze trudnej milosci…

    • najgorsze co możesz zrobić dla siebie i dla niego to się obwiniać! nie możesz!
      oj miłość do dzieci jest trudna, chyba każda miłość “dożywotnia” taka jest :))

  • Witam. Piszę, ponieważ uwielbiam Cię czytać i tematy,które poruszasz są żywcem wyjęte z mojego życia, ale przedstawione w taki sposób, że z te sytuacje teraz wywołują częściej śmiech niż złość. Wracając do tematu, synka pokochałam od razu i nie pamiętam bym miała jakieś problemy z jego pojawieniem się w naszym życiu. Natomiast córeczkę uczyłam się kochać. Była wyczekiwana i nie wiem czy miało to związek z większą liczbą zajęć. Z dodatkową opieką nad synem. Czasem, gdy już nie mam siły, gdy kolejny dzień nie udało mi się zrobić wszystkiego co miałam, są jeszcze myśli po co mi to było. Synek już większy, można się zająć bardziej nim i sobą czy małżeństwem. I czasem mam takie myśli zwłaszcza jak słucham znajomych z jednym dzieckiem, że nie chcą mieć drugiego bo tak jest im wygodniej. Ale te myśli na szczęście szybko mijają i wiem, że za nic nie zmieniłabym decyzji o drugim dziecku. Kocham ją, ale ta moja miłość wydaje mi się niestety bardzo racjonalna, bo czuję, że tak powinnam i te uczucia przechodzą też na synka i o to mam do siebie złość.

  • Ciąża planowana, dziecko wyczekane. Mimo tego, że oboje z mężem nie mogliśmy się doczekać, zarówno przed zajściem w ciążę, jak i w trakcie jej trwania czułam niepokój, strach, jak to będzie, czy sobie poradzę, jak bardzo zmieni się moje życie. “To normalne, ja też tak miałam. Nie przejmuj się” – wszystkie kobiety wokół mnie tak mówiły.
    Czas ciąży zamienił się w czas problemów małżeńskich, nerwów, tylko praca dawała mi satysfakcję. Wciąż czułam radość, że zostanę mamą, ale niepokój nie ustępował.
    Wreszcie urodziłam śliczną córeczkę. I tak, poczułam miłość. Od razu, od pierwszego momentu. Ale to wcale nie znaczy, że było łątwo i idealnie, jak w reklamach…
    Płakałam. Płakałam ze zmęczenia (poród 16 godzin i 51 minut), z bólu (rana długo nie chciała się goić), z przerażenia (mąż pracował od rana do wieczora). Płakałam, bo czułam, że jestem złą matką, z niczym sobie nie radzę, moje dotychczasowe życie umarło. Teraz mam inne, do którego z dnia na dzień muszę się przyzwyczaić, a wszyscy wokół oczekują ode mnie szerokiego uśmiechu, bo przecież dopiero co urodziłam wyczekiwane dziecko.
    Więc ten uśmiech do twarzy sobie przykleiłam. Bo nie byłam w stanie/nie chciałam/nie potrafiłam nikomu tłumaczyć, co się we mnie dzieje.
    Mąż zaczął zwalniać się z pracy, żeby być przy każdym spotkaniu z położną lub lekarzem. Pewnego razu dostał telefon, że zaraz ma się stawić w pracy. Coś nagłego. “Muszę lecieć. Dasz sobie radę?” – rzucił, właściwie chyba nawet nie oczekując odpowiedzi. Po prostu oczywiste było, że muszę.
    Wybuchnęłam płaczem. “Nie poradzę sobie. Nie dam rady. Nie umiem. Nie wiem, co robić, kiedy Mała płacze. Mam wrażenie, że wszyscy się wtedy gapią i dziwią, że nie mogę zapanować nad własnym dzieckiem. Nie! Nie dam rady! Nie jedź! Nie zostawiaj mnie! Nie możesz! Co ja mam teraz zrobić??? Jestem przerażona!”
    Potem słyszałam stale, że inne kobiety mają po troje, czworo dzieci i radzą sobie doskonale, że robię z igły widły.
    Potem Mała miała kolki. Mąż wciąż pracował od rana do wieczora, mieszkaliśmy z dala od rodziny i krewnych.
    Wracał do domu i każdego dnia słyszałam: “Co? Nie zrobiłaś obiadu/prania/zakupów? To co ty cały dzień robiłaś???”.
    Pewnego dnia zadzwonił z pracy, a ja zupełnie już wypompowana z wszelkich pokładów sił zarówno fizycznych, jak i psychicznych powiedziałam, że mam dość, że Mała znowu płacze (kolki nie ustępowały), a ja w żaden sposób nie jestem w stanie Jej ulżyć. Muszę wyjść. Muszę odpocząć. Muszę przez chwilę nie słyszeć, jak bardzo Ją boli…
    Usłyszałam, że jestem nienormalna, że czas poszukać porządnego psychiatry, bo to chore, że mam dość własnego dziecka…
    Przestałam mówić komukolwiek cokolwiek. Z poczucia winy, z wyrzutów sumienia, ze świadomości, jak bardzo złą jestem matką. Z pierwszego roku życia mojego dziecka nie mam absolutnie żadnych pozytywnych wspomnień, tylko nerwy, stres, strach i poczucie winy. Źle spałam, niewiele jadłam, nocami nadrabiałam w trakcie napadów wilczego głodu.
    Kiedy chciałam wyjść z Małą na spacer i popłakiwała w trakcie ubierania, wybuchałam płaczem, rzucałam ciuszki w kąt, poddawałam się. Tym sposobem całymi tygodniami nie wychodziłyśmy z domu, nie licząc wizyt kontrolnych w przychodni.
    Dziś wiem, że to była depresja. Ptrafiłam ją przez długi czas całkiem zgrabnie ukrywać przed całym światem. Wszystko to w obawie, że ludzie wokół zaczną myśleć tak samo, jak mój mąż – że jestem złą, nic nie wartą matką.
    Staram się zwracać dużą uwagę na odczucia kobiet ciężarnych lub matek małych dzieci w moim otoczeniu. Dzięki temu udało mi się pomóc mojej siostrze, która była na bardzo dobrej drodze do zapędzenia się w taki sam kozi róg. Na szczęście jej mąż jest bardziej wyrozumiałym człowiekiem, może dlatego, że zdarzyło mu się zostać samemu z dzieckiem w domu i równocześnie próbować wykonywać różne obowiązki.
    TO NIC ZŁEGO, ŻE CZUJESZ, ŻE SOBIE NIE RADZISZ. TO NIC ZŁEGO, ŻE MASZ CZASEM DOŚĆ. TO NIC ZŁEGO, ŻE NIE UMIESZ OD RAZU SIĘ PRZYZWYCZAIĆ DO NOWEJ ROLI, NOWYCH OBOWIĄZKÓW I OGROMU ODPOWIEDZIALNOŚCI, KTÓRA NA CIEBIE SPADŁA PRZY RÓWNOCZESNYM OGRANICZENIU MOŻLIWOŚCI ROBIENIA TEGO, NA CO MASZ OCHOTĘ (WŁĄCZNIE Z ZASPOKAJANIEM PODSTAWOWYCH POTRZEB).
    Nie czuj się wszystkiemu winna. Nie czuj się złą matką dlatego, że musisz iść do toalety, a dziecko płacze. Wiem, że to trudne. Wiem, że Twoje życie przewróciło się do góry nogami i nie umiesz się w tym wszystkim odnaleźć.
    Ale uwierz w siebie – jeśli Ty sobie nie radzisz w tej sytuacji, to nikt inny i tak nie zrobiłby tego lepiej. Nie myśl o sobie, że jesteś beznadziejna, bo wszystkie inne matki sobie radzą, a Ty nie. Te “inne matki” są prawdopodobnie takie, jak byłam ja – przykleiły sobie uśmiech, a tak naprawdę też mają poczucie, że nie są w stanie niczemu podołać, tylko że nie chcą być posądzone o to, że są fatalnymi matkami.

    • Karolino, bardzo poruszyła mnie Twoja historia, bardzo. I tak sobie myślę, że w tych pakiecikach ulotek wszelakich, które zwykle są rozdawane w szpitalach powinna się znaleźć Twoja opowieść. A właściwie wiele z tych powyższych.

      • Dziękuję Ci. Dopiero teraz, po tak długim czasie dzięki Wam do końca się upewniłam, że naprawdę miałam prawo tak się czuć.

    • Popłakałam się czytając Twoj komentarz. U mnie było podobnie z wyrzutami wobec siebie,ale miałam MEGA wsparcie w mężu. Mimo to bywało ciężko bo wiadomo że matka w stanie gotowości 24/7. Zazdrościłam mężowi wyjścia do pracy, przebywania w dorosłym towarzystwie, tego że zwyczajnie może odpocząć od kupy, płaczu Małej itp. Miłość do Niej rodziła się długo ale przyszedł dzien gdzie zakochałam się na amen i tak do dziś trwamy(Kosia ma 15 m-cy).

  • Super wpis, wszystko jest jeszcze przede mną. Jestem w drugim mc ciąży, nie potrafię się cieszyć z tego faktu, boję się, że nie bede w stanie pokochać tego małego człowieczka. Nie była planowana, mieliśmy jeszcze poczekać, teraz przez ten fakt strace pracę, jest mi z tym cholernie ciężko. Mąż mówi, że sobie poradzimy. Jednak milony myśli krążą po głowie.

    • Anka, przepraszam, jeśli mój post jeszcze bardziej Cię przestraszył. Jest ciężko. Czasem nawet bardzo. Ale wiele też zależy od osób wokół Ciebie, od męża, od tego, ile znajdziesz w nim wsparcia i zrozumienia.
      Poradzisz sobie. Z czasem zrozumiesz, że jeśli Ty sobie nie poradzisz ze swoim dzieckiem, to kto inny? Tylko czasem to bardzo kręta droga…
      Nie znam Twojego męża i nie wiem, czy i jakim potrafi być dla Ciebie wsparciem. Jeśli trzeba, zadbaj o to, żebyście razem uczęszczali do psychologa. Gdybym mogła cofnąć się w czasie, właśnie to bym zrobiła dla samej siebie.
      Jeśli tylko potrzebujesz, pisz. Udzielę każdego możliwego wsparcia najlepiej, jak potrafię.
      Powodzenia, sił i wytrwałości.

  • dokładnie ta perfekcyjność, matka musi być idealna, kochająca, zawsze uśmiechnięta, karmić piersią, pracować gotować zupki rodzić to znaczy urodzić naturalnie przecież cc się nie liczy… masakra a no i jeszcze ta ciążA, przecież to najlepszy okres w życiu kobiety.. też tak myślałam, dokładnie tak to sobie wyobrażałam jak się decydowałam na dziecko. a potem się okazało, że nic nie jest takie różowe, po porodzie też nie było tego wow obwinianie siebie, że była cesarka, że karmię mm matko! Teraz mały ma 9 miesięcy i już jest ok. ale żałuję strasznie, że nie trafiłam na ten blog jak byłam w ciąży, świetny jest! 🙂

  • hmmm, u mnie to na samym poczatku było mega ciężko. My – młodzi rodzice, zupełnie chwile przed porodem zamieszkaliśmy ze sobą (co prawda długo byliśmy w związku bez mieszkania -ale to nie to samo). Teściowa ciągle przychodziła, komentowała. “Zrób to tak, a nie tak, teraz to później tamto, a dlaczego taka kupka…” wchodziła, w sumie nadal to robi bez pukania na dzień dobry jak karmiłam małego teksty typu” O masz rozstępy! ja tyle nie miałam” serio kuźwa?! jestem cała poszatkowana ale jakoś tego nie zauważyłam -dobrze że mi teściowa to powiedziało, naprawde dużo mi to dało -wkurzenia. I takie stopniowe wpieprzanie się troche niszczyło tę miłość bo przecież ja – taka beznadziejna matka jak może kochać kogoś bezgranicznie. Teściowa robi to lepiej 😀 ale później jakoś się uparłam, a moja miłość zaparła się girami i łapami – i już nie odpuściła!

  • U mnie tez było ciężko, zakochałam się w Małej dopiero po pól roku… Strasznie dlugo to zajęło, a ja miałam do siebie straszny żal, ze czuję to okropne NIC. Wszystko robiłam automatycznie, udawałam ze jest wszystko w porządku, a jak zostawałam sama to po prostu kładłam się i płakałam. Ciągle się zastanawiałam po co mi to było, że tracę całe życie. Z czasem przyszło do mnie to COŚ, powoli, dzień po dniu, a teraz mogę się bawić z Zuzą cały dzień, albo po prostu na Nią patrzeć. Taka duma mnie rozpiera jak widzę, ze codziennie uczy się nowych rzeczy, ze coraz lepiej raczkuje, ze staje w łóżeczku… Nie zmieniłabym tego na nic innego.
    Nie poradziłabym sobie bez Pana Męża mojego, który rozmawial ze mną dużo, pozwalal mi się wypłakać, pomagał mi we wszystkim i czuję że mnie rozumiał:) Najgorsze w tym problemie jest to, ze większość ludzi nie zauwaza problemu. “Urodziłaś piękne, zdrowe dzieci i czemu beczysz?” Oby to się jak najszybciej zmieniło, to podejście do sprawy i uważanie depresji za temat tabu. Dziękuję Flow za ten wpis. Zawsze to razniej, kiedy się wie ze jest nas dużo więcej 🙂

    • :* Panowie mężowie to jednak są cholernie ważni… 🙂
      pozdrawiam Ciebie i Pana M :*

    • Chciałabym żeby do mnie to już przyszło – mąż dużo pomagał, teraz przestał, kiedyś rozumiał, teraz mówi mi “zawsze mozesz go oddac do domu dziecka” – czuję się wtedy jeszcze gorzej. Jak mały wstaje w łóżeczku załamuję się, bo to znaczy, że muszę wstać, jak raczkuje wkurzam się, bo nic nie mogę zrobić tylko biegam za nim. Zapisałam go dzisiaj do żłobka i jestem tak szczęśliwa, że pozbędę się go na całe 8 godzin dziennie. Macierzyństwo to nie moja bajka i chyba nigdy nie będzie, ale już się nie wycofam. Jak widze wpisy na FB znajomych pisząc o swoich dzieciach “Moje największe szczęście”, “Miłość mojego życia”, “nie wyobrażam sobie życia bez niej/niego” itp. itd to jestem wściekła, myslę sobie dosłownie “ale pier**** głupoty pod publiczkę” – dzieci są straszne 🙁

  • Dziekuje.
    Pierwsza cora byla wyczekana,upragniona (3lata sie staralismy) i milosc byla od pierwszego usg 😉 za to z synem od poczatku ciazy ‘byl problem’, “nie teraz” “nie syn” itd a gdy sie urodzil przez cesarke, przylozyli do policzka bylo cudownie. Wrocilismy do domu i czar prysnal,kolki,non stop przy ,zero spania i czasu dla starszek cory. Wszysyko robilam bo wiedzialam ze musze,napady histerii byly coraz czestsze, kiedys w zlosci wykrzyczalam do 1,5msc synka ze zniszczyl mi zycie i nie chce go. Choc wiedzialam ze to nie prawda,nie dawalam sobie zupelnie rady,zero wsparcia. Pewnej nocy chwycilam za tel zaplakana i zadzw do przyjaciolki, wszystko jej pow jak sie czuje,jak sie zachowuje i jak mi z tym zle. To byl przelom,wyrzucilam wszystkie zle emocje z siebie,potem jakos to sie potoczylo. Teraz syn ma dwa lata,cora 6 i sa dla mnie calym swiatem. Gdy przypomne sobie tamte chwile lzy naplywaja mi do oczu.

  • Dziękuję za ten wpis…
    Pierwszy miesiąc po porodzie był dla mnie koszmarem. Nie mogłam poradzić sobie z wspomnieniem ciężkiej ciąży i porodu zakończonego po 9 h nieplanowaną cc. Codzienny płacz i wyrzuty sumienia że jestem złą matką…
    Na szczęście miałam duże wsparcie męża i powoli doszłam do siebie i mogłam w końcu zacząć cieszyć się macierzyństwem. Teraz Synek ma ponad 4 miesiące i kocham Go nad życie. Ale droga do tej miłości była…

  • Po porodzie do synka nie czułam nic… Denerwował mnie. Zmienił mój świat na gorsze. Zmienił moje ciało na gorsze. Ale w jednej chwili, dokładnie 22 października, po 10 miesiącach, nie wiadomo skąd, spłynęła na mnie miłość… teraz głaszczę go po główce i przepraszam, że go wtedy nie kochałam. Patrzę wcześniejsze zdjęcia, kiedy uśmiechał się do mnie, a ja go nie kochałam… Mam wielkie wyrzuty sumienia, że nie chciałam się nim wtedy cieszyć.

  • Jak czytam wpisy, że przez pierwszy miesiąc, dwa czy trzy było ciężko to … aż ściska mnie z zazdrości.
    Mój synek skończył 9 miesięcy, a nadal czasem nakrzyczę się na niego mysląc jakim jest strasznym bachorem i co mi odbiło, żeby dziecko sobie robić i po cholere mi to było. Czasem jest cudownie i wspaniale, czasem myslę, że lepiej jakby go nie było – czy go kocham? Nie wiem

  • Jak dowiedzialam sie ze jestem w ciazy to czulam tylko przerazenie.Sytuacja byla mega trudna moj partner walczyl o swojego syna ze swoja pierwsza zona .Ja mega zestresowana ciaza On zupelnie przejety swoimi sprawami.Wiedzialam ze musze dbac o siebie ale zero uczuc mode poza wiecznym wkurwem ze to nie ten czas ze nie jestem w Centrum uwagi.Pozniej bylo jeszcze gorzej moj M sie rozchorowal na depresjw Bo jego ex porwala syna I nie wiedzial co sie z nim dzieje przez 4 mieaiace.Pozniej porod a raczejrzeznia 17 godz masakry .Moj sun zaksztusil sie wodami plodowymi ,to byla najdluzsza min w moim zyciu .Po tym wszystkim przewiezli mnie na sale ,chcialam tylko spac I nie myslec.Pierwszy dzien przywiezli mi syna a ja PANIKA jak to bedzie ,placZ.Jak wrociliamy do domu spalam prawie tylo co dziecko ,depresja I jeszcze moj M tez .Moja teaciowa dwoila sie I troila.Po 3 miesiacach dopiero zaczelam cokolwiek czuc do dziecka teraz po prawie roku jestem w stanie powiedziwc ze kocham mojego syna.Poszlismy z M na terapie z jego synem many znow kontakt jest lepiej ale dluga droga jeszcze przedemna .pzd love ❤ dzieki Tobie nie jestem sama!

  • Przeczytałam ten post i nie wiedziałam, że jestem taką szczęściarą. Teraz doceniam to jeszcze bardziej. Kochałam ją od pierwszej chwili kiedy zobaczyłam dwie kreski. Milion chwil zmęczenia, znudzenia, wkurzenia, ale miłość od początku. Jestem totalną szczęściarą. Pozdrawiam i ściskam kciuki za te dziewczyny, które muszą dłużej poczekać na miłość.

  • Mój synek ma 2,5 msc i są chwile gorze i lepsze. Generalnie można powiedzieć, że jest dzieckiem idealnym, mało płacze, z karmieniem piersią od początku nie było problemów. Ominęły nas też kolki. Rozwija się zdrowo. Ja też nie jestem przemęczona i raczej się wysypiam. Mimo to czuję mało. Ciąża była planowana i wyczekiwana od 2 lat. Jak zobaczyłam te dwie kreski to myślałam, że już nic lepszego mnie nie spotka. Pierwsze bicie serca słyszane na usg od razu wywołało łzy wzruszenia. Będąc w 7 msc ciąży chciałam już urodzić, nie mogłam się doczekać maleństwa. Kiedy urodziłam, a było ciężko poczułam ten lekki bum. Przez kilka dni w szpitalu tuliłam, całowałam synka i byłam szczęśliwa. Ale kiedy wróciłam do domu coś we mnie pękło, rozsypało się. Myślałam, że to baby blues, bo non stop płakałam i kompletnie nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Do tej pory nie rozumiem. Są momenty radości, ale niestety w dalszym ciągu czuję emocjonalną pustkę. Mały już się uśmiecha, a ja często uśmiecham się na siłę, bo tak trzeba. U mnie miłość nie rozwija się stopniowo, w jednej chwili coś czuję, a potem kompletna pustka i do tego taki nieustający stres i uczucie obcości wobec dziecka, jakby jego obecność mnie krępowała. To mnie strasznie smuci i wtedy płaczę. Czuję, jak wszyscy dookoła mało mnie rozumieją, bo przecież chciała tego dziecka, urodził się zdrowy chłopiec i nie ma z nim problemów. Nie mam prawa tak się czuć, a jednak. Na szczęście mam duże wsparcie w mężu, jednak to nie pomaga. Macie pomysł, jak sobie pomóc? Jak pokochać swoje dziecko? Jak czuć, że macierzyństwo to moja misja?

  • Czytałam, a łzy płynęły, tak jak płyną codziennie od 11 dni. We wtorek o godz 00.15 moja malutka skończy 2 tygodnie. Tak strasznie jest mi wstyd, że nie czuję tego wielkiego szczęścia jakie mnie spotkało, właściwie nie czuję nic, może strach, zmęczenie, bezradność… Znajomi przyjeżdżają w odwiedziny i rozplywają się nad małą, a ja czuję się winna i nie umiem się cieszyć. Poczucie winy przyszło kiedy nie umiałam wziąć jej na ręce, potem przewinąć i kiedy powiedziałam na oddziale że nie chcę karmić piersią, a w zamian usłyszałam opowieści jakie to dobre dla dziecka. Czuję się złą matką! Kiedy ona płacze tulę ją, karmię, przewijam itd, to super grzeczna dziewczynka, ale kiedy płacze dłużej albo w nocy ja się wściekam. Kiedy powiem na głos “zamknij się” to tak jakbym dała policzek samej sobie. Wiem, że to połóg i hormony i nowa sytuacja, wiem że dam radę, ale obwiniam się, że nie czuję tego wielkiego “bum”.

    • to “bum” przyjdzie…. zobaczysz:) Przyjdzie i tak Cię walnie, że ledwo wstaniesz. Nie zmieni to tego, że się wkurzasz, bo masz do tego prawo, chociaż wszyscy przekonują, że nie. Że tylko zle matki się wkurzają. Wkurzają się wszyscy ludzie i mają do tego prawo… Jesteś człowiekiem i masz prawo się denerwować, że wstajesz w nocy co godzinę. Masz prawo… dopóki nie robisz nic złego, to masz prawo się złościć. To nie przejdzie. Myślisz, że ja się nie wkurzam na swoje dzieci jak jęczą, stękają, ryczą o byle co? Boże jak ja się wkurzam!!!! Dasz radę… a jak nie będzie się poprawiać to leć do psychologa. On pomoże 🙂

Leave a Comment