Trauma pierwszego porodu. - Flow Mummmy
MACIERZYŃSTWO

Trauma pierwszego porodu.

Wiesz jakie informacje na temat porodu były dostępne 10 lat temu? Żadne. Pisali, że boli. Boli też mały paluszek, kiedy się nim walnie w krzesło. Boli poparzenie w przedramię, kiedy się przez przypadek, smażąc kotlety w pośpiechu, dotknie gorącej patelni. Albo ugryzienie w język. A poród? Nie nie. Poród to obok bólu nawet nie stał…

Pamiętam, że wszędzie pisali wtedy, że wszystko zależy od nastawienia, że oddech uleczy wszystko, że “najgorzej to panikować, jak się nie panikuje, to nie boli”, że wystarczy oddać się mistycznym odczuciom…

Mój poród? Boże jaka ja byłam cwana… Byłam pewna, że mój próg bólu to taka petarda jakiej świat nie widział, bo ja przecież z bólu nie płaczę. Płacz na reklamach, czy przy składaniu świątecznych życzeń to przecież co innego, ale żeby z bólu płakać? No błagam… Nie róbmy scen. Jestem jak Bruce Lee, zniosę wszystko…

Ależ ja się poczułam oszukana. O matko jaki ja żal miałam do świata, że mnie tak oszukał. Chociaż to dopiero później… Na początku zwyczajnie byłam pewna, że dzieje się coś złego, bo przecież ktoś na bank by mi powiedział, że to po prostu AŻ TAK BOLI… Panikowałam, nie wiedziałam co mam robić, próbowalam oddychać, moja pewność siebie została zgnieciona, rozszarpana. Zamiast Bruca Lee pojawił się w mojej głowie Muminek. Mały, sierotowaty Muminek, który kompletnie sobie z niczym nie radził…

Wiesz co było najgorsze? Nie sam ból, chociaż on też. Najgorsza była niewiedza, to że nikt mi nie był w stanie powiedzieć ile to jeszcze potrwa, czy wszystko będzie dobrze, bo byłam przecież pewna, że długo już nie wytrzymam.

A później nastał czas połogu, czyli czegoś co ustawowo powinno być zabronione. Kuźwa ludzie na Księżyc latają, raka leczą, przeszczepiają twarze, ręce i nogi, a nie jesteśmy w stanie wymyślić czegoś, co ułatwi kobietom ten czas? Czy tylko mi się wydaje, czy gdyby to dotyczyło całego społeczeństwa, to już dawno byśmy taki lek mieli? Tak wiem, ciut to seksistowskie, ale no tak uważam!

O połogu wtedy pisali w gazetach tak (zresztą wciąż piszą!!!): krwawisz przez 6 tygodni (szkoda, że nie piszą z jaką intensywnością), możesz czuć się przybita (przybita to ja się czuję, kiedy zgubię 10 zł), śpij jak najwięcej (whaaaat?!). No chyba, że ja miałam jakieś połogi ekstremalne, bo serio jakoś nikt mnie do nich nie przygotował. Czy to nie powinien być obowiązek lekarza? Skąd my – kobiety, mamy wiedzieć co się wtedy będzie z nami dziać, skoro jedyne co czytamy na ten temat, to “możesz być ciut smutna”, a później komentarz (a jakże! w końcu jesteśmy w internecie!) “tylko zła matka ma baby blues”. I tyle…

Bardzo czułam się oszukana. Tak bardzo, że długo nie wiedziałam czy chcę mieć kolejne dziecko. Chociaż nie, wiedziałam, że chcę, ale ze strachu odwlekałam ten moment jak tylko się dało… Na szczęście los sam zdecydował i do dzisiaj mu za to dziękuję.

Chciałabym, żeby o porodzie mówiło się normalnie, bez mistycyzmu, bez oszukiwania, albo okrzyków “nie strasz!”. Bo nie o straszenie chodzi. Chodzi o wytłumaczenie, że cholera no boli to jak diabli. Boli, ale na szczęście żyjemy w czasach, że w większości placówek są dostępne znieczulenia (wiem, że musi być w każdej placówce chociaż jedno dostępne znieczulenie, ale gazu nie liczę). A co jeżeli nie ma? No nic. Skoro ja przeżyłam to i wszystkie przeżyjecie. Byle słuchać położnej, lekarza i wierzyć, że zaraz wszystko się dobrze skończy i anegdoty z porodu będzie można opowiadać przy świątecznym stole juz do końca życia :))

 

   Send article as PDF   

Leave a Comment