Jak przeżyć pierwszy samodzielny wyjazd dziecka na kolonię i nie zwariować? - Flow Mummmy
LIFESTYLE MACIERZYŃSTWO

Jak przeżyć pierwszy samodzielny wyjazd dziecka na kolonię i nie zwariować?

Pierwsza kolonia lub obóz, to mega trudny czas w życiu rodzica. Tak, rodzica! Nie wiem jak Ty, ale ja jestem największą panikarą świata. NAJWIĘKSZĄ. Chyba nie chcesz wiedzieć co miałam w głowie, kiedy mój syn pierwszy raz, w tamtym roku, wyjeżdżał na obóz. Bo to my, rodzice, mamy tysiące obaw, my wiemy “co się może wydarzyć”. A dzieci? Dzieci potrzebują samodzielności, jak inaczej mają się jej nauczyć? W domu? Obok mamy? Eeeee, to nie to samo… Wystarczy, że sami przypomnimy sobie nasz pierwszy kolonijny wyjazd. Och pamiętam pana, który grał nam na gitarze przed snem. Pamiętam jak wydałam całą kasę na nadmorskie pierdółki i pisałam list do mamy, że mamuniu błagam umieram z głodu, wyślij pieniążka. Pamiętam też moment, kiedy rodzice zobaczyli na co poszły te ich miliony (dosłownie! tak, to było dość dawno :)).  Żeby było jasne… ja i tak miałam “z górki” z pierwszym obozem mojego synka. Jak wiesz, mój Filipek często i regularnie nocuje u swojego taty, więc w sumie jestem przyzwyczajona do jego nieobecności. Mało tego! Co roku wyjeżdża z tatą na wakacje! Niemniej jednak wiadomo, że obóz czy kolonia, a wakacje z bliską osobą, to dwie zupełnie inne rzeczy…

Czy dzieci stresują się takim wyjazdem? Na pewno. Mam tylko wrażenie, że one przeżywają coś zupełnie innego. Jedyne o co się martwią to czy koledzy będą spoko, czy będzie dobre jedzenie i sporo atrakcji. To wszystko. A tematy typu “co zrobi jak się w nocy obudzi i będzie miał koszmar?!”, “kto go przytuli jak upadnie?!” są tylko w naszych głowach. Niemniej jednak do takiego wyjazdu trzeba się przygotować. Rozmawiać? Wiadomo. Ale z dziećmi trzeba rozmawiać codziennie, a jak nie to sorry, ale jednorazowy monolog będzie tak samo przydatny jak dla mnie stanik w rozmiarze 70G. Sensu w tym zbyt dużego nie ma. Co jeszcze? Trzeba się uspokoić, bo przecież tam będą osoby odpowiedzialne za Twoje dziecko.

Rzeczy na wyjazd – kolejna ważna sprawa. Nie wiem jak Twoje dzieci, ale moje najchętniej chodziłyby w jednej, ulubionej koszulce, non stop. Oprócz Edka. Ten jak ma maleńką plamę na koszulce od razu panikuje i zmienia na nową, ale o tym to może ja napiszę inny tekst, elaborat wręcz. Tak więc – bielizna, ciuchy na ciepło, ciuchy na zimno. To wszystko to oczywiste sprawy, ale żeby nie było, że nie mówiłam. I koniecznie dodatkowe woreczki na brudną bieliznę. Koniecznie! Wiem co mówię!

Kosmetyki. Oczywiście nie o szminkach i tuszach mowa, ale o kosmetykach higienicznych. Serio wstyd się przyznać, ale mam czasami wrażenie, że moi synowie wpoili sobie do przesady zasadę “brudne dziecko to szczęśliwe dziecko”.  Dlatego mój patent to spakowanie ich ulubionych kosmetyków. Serio. Niby coś tak banalnego, ale zmienia wszystko. U nas sprawdzają się kosmetyki “dla dorosłych” – męski żel pod prysznic itp. – zawsze to tak zwane zadawanie szyku przed kolegami…
Mycie zębów. O mamo! Ja nie wiem, jak to jest, ale dlaczego tyle dzieci ma na to alergię?! Moi chłopcy kochają myć zęby, nie marudzą przy tym nic a nic, ale to nie znaczy że rwą się do tego sami! Codziennie muszę im o tym przypominać. Dlatego nic tak nie martwiło mnie, jak to, że Filip wróci z obozu z nowymi ubytkami w zębach. Żeby chociaż trochę samą siebie uspokoić (bo oczywiście martwiło to mnie, a nie jego) zabrałam go do sklepu, żeby mógł wybrać najpiękniejszą, najbardziej kozacką szczoteczkę i ulubioną pastę, ale że matką nie jestem od wczoraj, to spakowałam mu także pastylki Dentisal. Oczywiście uprzedziłam wychowawców, że moje dziecko ma je w torbie – żeby nie było, że bierze jakieś preparaty bez mojej wiedzy i zgody. Pełna informacja i bezpieczeństwo przede wszystkim, wiadomo. ?

Oj tak, tak. Bo ja tam dziecku mojemu aż tak nie ufam, żeby myśleć, że będzie stał w łazience i przez równe 3 minuty szczotkował zęby jak opętany. Znamy życie, wiemy jak jest, szkoda czasu na szorowanie zębów, kiedy słychać jak w pokoju wariują koledzy. Dlatego właśnie dostał do torby wspomniany Dentisal. Już wyjaśniam co to za cudo. To jedyny preparat na rynku, który zawiera dobroczynny szczep Streptococcus salivarius M18, którego skuteczność została potwierdzona w badaniach naukowych. Szczep ten wspiera produkcję korzystnych dla organizmu substancji, które działają przeciwko bakteriom o groźnej nazwie Streptococcus mutans, odpowiedzialnych za zły stan zębów. Szczep Streptococcus salivarius M18 walcząc z nimi pomaga utrzymać odpowiednie pH w jamie ustnej, redukuje akumulację płytki nazębnej o 50%  i nawet ponad 3-krotnie zwiększa prawdopodobieństwo uniknięcia nowych ubytków. A to przyznacie sporo!

Zasada jest prosta – po wieczornym umyciu zębów, już w łóżku, przed samym snem, dziecko bierze jedną pastylkę Dentisalu (mają smak truskawkowy, a kto tego smaku nie kocha!) i ssie ją do całkowitego rozpuszczenia. Uwaga! Nie może już potem nic jeść ani pić, żeby przez noc dobroczynny szczep mógł bez przeszkód kolonizować jamę ustną i wypierać z niej złe bakterie.  Jest przeznaczony dla wszystkich od 3 roku życia (wszystkich – dorosłych też:)). W dodatku jak młodsi synowie zobaczyli, że najstarszy ssie co wieczór truskawkowe pastylki, to nie było przebacz – ja też chcę, ja też chcę! Więc Dentisal stosują teraz wszyscy moi synowie, jak jeden mąż. Stał się już stałym elementem wieczornego rytuału dbania o zęby. No i super – przynajmniej raz najstarszy dał im dobry przykład 😉
Wygląda też na to, że moje najstarsze dziecko raczej nie zapomniało o pastylkach w czasie swojego samodzielnego wyjazdu (sprawdziłam ilość w opakowaniu :D).

Na koniec wrócę jeszcze do moich wspomnień. Pamiętam, gdy rodzicom pomylił się peron i stałam jak ostatnia sierota, zapłakana, bo sądziłam, że nie odebrali mnie, przez te pieniążki, co je przepuściłam na głupoty i postanowili mnie zostawić. Dlatego ostatnia dobra rada – sprawdźcie 10 razy gdzie i o której Wasze dziecko ma powrót, żeby później nie miało traumy (jak ja oczywiście) na kolejne lata wyjazdów 🙂

   Send article as PDF   

Leave a Comment