Zadania domowe z dzieckiem? Naprawdę? - Flow Mummmy
LIFESTYLE MACIERZYŃSTWO

Zadania domowe z dzieckiem? Naprawdę?

Byłam ostatnio na wywiadówce syna. Trochę zabawna sprawa, zważywszy na to, że sama doskonale pamiętam czasy, kiedy to moi rodzice chodzili do szkoły dowiadywać się co ich pierworodna córka znowu nabroiła (żeby to było jasne – chciałam tym zdaniem zaznaczyć, że jestem wciąż młoda. Mam nadzieję, że to zrozumiałaś).

 

Wracając jednak do wywiadówki…

Oczywiście ja zawsze się tam średnio czuję, bo jestem raczej rodzicem z kategorii “nieangażujących się”. Rozumiem, że rodzic powinien trochę szkole pomagać, ale comiesięczne występy (rodzica!) na apelach, granie, śpiewanie i tańce naprawdę do mnie nie przemawiają. Mało tego, niekoniecznie uważam, że moje dziecko na tym cierpi, bo ja nie przypominam sobie, żebym cierpiała przez to, że moi rodzice mieli podobny stosunek. Tak tak, wyrodna ze mnie matka. Halo, MOPS? Proszę przyjechać do Oławy.

Opiszę Ci najpierw ostatnią sytuację, przez którą dobitnie wiem, że mam rację. Oczywiście ta “racja” dotyczy mojego życia, niekoniecznie musi sprawdzić się u Ciebie. Bo z racją to jest jednak ciut jak z dupą (sorry!) – każdy ma swoją.

Jakiś czas temu Filip przyszedł do mnie i zapytał:

– mamusiu pomożesz mi z zadaniem?

– no jasne! czego nie rozumiesz?

– no tego, tego i tego.

– no synku, to musisz pomyśleć o tym, żeby zrobić to, a o tamtym, żeby zrobić tamto.

i teraz uwaga, Filip zaczyna:

– No jezu! To co ja mam wpisać?! Nie możesz mi normalnie powiedzieć?!

Tutaj szlag mnie trochę trafił, bo myślę sobie “o ty dziadu, ja mam ci robić to zadanie?!”. Tak tak, mój syn się wkurzył, bo oczekiwał, że podam mu określone odpowiedzi. Jemu zwyczajnie nie chciało się myśleć.

Dalsza część rozmowy wyglądała tak:

– synu idź do pokoju i uspokój się. Wybacz, ale nie będę za ciebie odrabiać lekcji. Idź do pokoju i zastanów się, które zadania są dla ciebie najtrudniejsze, wybierz 2 (z 5ciu) i z nimi ci pomogę.

Zaś afera, trzaskanie drzwiami, płacz, zadyma, wyrzekanie się matki i takie tam.

Po 10 minutach wraca Filip:

– już.

– ale co już? Uspokoiłeś się i wybrałeś 2 zadania?

– nie. Już zrobiłem wszystko.

To nie tak, że jestem najleniwszym rodzicem świata. Tzn. może i trochę leniwa jestem, ale to nie stąd wynika moja niechęć do odrabiania zadań z moim dzieckiem. Ja zwyczajnie uważam, że to jego zadania a nie moje. Ich rolą jest weryfikacja, systematyzacja i powtórka wiedzy zdobytej w szkole. Co z tego, że odrobię te zadania za niego? Nie dostanie pały. To wszystko. Na szczęście mam jeszcze w pamięci, że oceny kompletnie nie oddają stanu wiedzy człowieka.

Nie wiem czy mój stosunek do zadań domowych byłby (a może będzie?) inny gdyby mój syn miał w szkole trudności. Jasne, że wtedy więcej uwagi poświęcałabym jego nauce, ale z drugiej strony, czy to by wpłynęło na stan faktyczny jego wiedzy i umiejętności?  Czy tylko na poprawę ocen? Bo dla mnie to są dwie różne sprawy. Bo co innego tłumaczyć, wyjaśniać, a co innego odwalać całą robotę za dziecko, chodzić i jęczeć “a zadanie domowe?”, skoro tak naprawdę to nie uczy go niczego innego jak tego, że mamusia zawsze o wszystkim mu przypomni.

Nie sprawdzam zesztów mojego dziecka. No, raz na miesiąc wyrywkowo. Faktycznie pytam czy odrobił lekcje, ale to chyba bardziej dlatego, że zawsze mnie rodzice o to pytali, więc jakoś tak mi się to zagnieździło w środku, że trzeba. Czas, zamiast na robienie czegoś za niego, wolę poświęcić na rozmowy o jego zainteresowaniach, zabawę czy cokolwiek innego. Obowiązki szkolne są jego, a nie moje. Jak sobie Filip radzi w szkole? Świetnie. Wręcz powiedziałabym, że celująco. Komu to zawdzięcza? Tylko i wyłącznie sobie. I to jest jego największy powód do dumy. Nie, bo “mama mi pomogła”.

   Send article as PDF   

10 komentarzy

  • Cieszę się bardzo, że napisałaś ten post, bo mam identyczne podejście. Byłam pewna, że ja jedyna jestem z tych mało “zaangażowanych społecznie” matek, nie lubię udzielać się na wywiadówkach o ile naprawdę nie muszę i w ogóle szkołę odwiedzam w ostateczności (na szczęście dzieci nie dają mi powodów abym musiała to robić częściej niż obowiązkowe minimum).
    Natomiast jest grono mam, które czują się w tym dobrze, i chwała im za to, bo ktoś te sprawy klasowe ogarniać musi i dobrze, gdy są to osoby, które rzeczywiście to lubią, mają osobowość leaderów.
    Przypomniała mi się jednak sytuacjia, gdy jedna z takich megazangażowanych mam na poczatku roku zaczepiła mnie: Widziałaś nowego wychowawcę naszych dzieci? To pan X!! Ja: a kim jest pan X, bo nie miałam przyjemności poznać? Ona, patrząc z góry: No jak to??? To dawny zastępca wychowawczyni naszych dzieci! No wiesz, ty to jesteś wyluzowana…
    Tak. Jestem wyluzowana. I cały dzień zastanawiałam się, czy nie za bardzo. Jak można nie znać zastępcy wychowawcy własnego dziecka, no jak?
    A czy Ty znasz? 😉

  • U mnie to jeszcze nie ten czas, ale koleżanka posiadająca potomstwo w szkolnym wieku, też absolutnie nie odrabia za nich lekcji. Mówi, że za nią rodzice nie robili, to dlaczego ona ma brać to na klatę. I słusznie, bo w którym miejscu, wtedy maluch nauczy się obowiązku, skoro wszystko idzie zgarnąć na matkę….

  • Ja z moim stety niestety lekcje odrabiam, z tym że nie ja za niego ma problemy ze zrozumieniem zadań i pewnymi zagadnieniami więc siadamy tłumacze i robi sam, później sprawdzam czy jest ok jeśli nie to znowu tłumacze i tak w koło póki nie załapie. Nie jest tak że jest sielsko anielsko. Jest złość nerwy płacz, ale z czasem widzę dużą poprawę, dzieci są różne, i różnie przyswajają wiedze, a nauczyciele też nie zawsze wszystko tłumaczą.

    • no taaak! oczywiście! “pomagać” a “robić za niego” to dwie różne sprawy! Nietstey znam przypadki, gdzie zwyczajnie rodzice robią zadania za dziecko, dziecko dostaje z tych zadań 5, później ze sprawdzianów 2, i ci sami rodzice robią wtedy zadymę nauczycielowi, że skąd takie niskie oceny… Oczywiście, że dzieci są różne, nie wiem czy mlodsze chłopaki będą takie rezolutne, czy nie będę musiała z nimi siedzieć po 5 godzin przy lekjach tłumacząc zadania. Ale TŁUMACZĄC, a nie ROBIĄC…

  • Wreszcie głos rozsądku. Gdzieś w internetach, czytając komentarze nadopiekuńczych matek, zaczęłam tracić wiarę w ludzkość. Serio? Odrabianie zadań z dzieckiem? Sprawdzanie i poprawianie? Do dziekanatu też będą z dzieciaczkami chodzić? Paranoja…

  • Dobra, dobra, nie mów, że jak był w I-III to Mu nie pomagaliście 🙂

    • no i widzisz… jasne, że w klasie 1 pomagałam, tyle że w Irlandii 🙂 musiałam, bo przecież na poczatku moje dziecko nie znało języka w ogóle! W klasie 2 bardzo sporadycznie, a w klasie 3 (czyli od kiedy wróciliśmy do PL), praktycznie wcale.

      • Tak, jak to napisałam to przypomniałam sobie, że byliście wtedy w Irlandii.

    • Moja córka jest dopiero w 1 klasie.nie pomagam.owszem jak nie wie to tłumaczę ale nie siedzę przy niej przy biurku i nie patrzę na ręce. Więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć że mam dziecko w 1 klasie i nie odrabiam z nim lekcji(żeby było jasne nie jest uczniem z 6,literki są czasem krzywe,nie zawsze wyjdzie tj by chciała ale to ona ma się nauczyć nie ja).

Leave a Comment