Pierwszy rok życia dziecka, czyli przez co wariują kobiety. - Flow Mummmy
MACIERZYŃSTWO

Pierwszy rok życia dziecka, czyli przez co wariują kobiety.

Mam wrażenie, że pierwszy rok życia dziecka jest najtrudniejszy.
Nie to, żeby później robiło się jakoś szczególnie łatwiej, ale właśnie ten pierwszy rok niesie ze sobą najwięcej zmian. Człowiek (hehe w sumie dosadniej byłoby napisać KOBIETA) nagle dowiaduje się, że można funkcjonować jedząc pół jabłka dziennie (oczywiście takiego nieumytego, bo kto to ma czas myć cokolwiek!) i część, zimnego już zresztą, obiadu, pijąc kilka łyków również zimnej kawy, śpiąc (i to na raty!) 3 godziny dziennie i w ogóle mając w głowie “byle przetrwać”. No chyba, że miałam tak tylko ja. Jeżeli u Ciebie było inaczej, to wiedz, że zazdroszczę Ci najbardziej na świecie, a resztę tekstu możesz czytać dla zwykłego funu. Tak wiesz, rozrywkowo.

Pierwszy rok życia naszego maleństwa, to przede wszystkim zamartwianie się. O WSZYSTKO! Młoda matka martwi się o ilość snu maluszka, ilość wypitego mleka, ilość odbić, oraz oczywiście czy te odbicia były wystarczająco głośne, bo wiadomo nie od dziś, że głośny bek, to dobry bek. Do tego dochodzą szczepienia, wizyty kontrolne, ząbkowanie, siadanie, wizyta u ortopedy. Jednym słowem: młoda matka, przez pierwszy rok życia spędza 90% czasu na zamartwianiu się. O co? No o zdrowie. Czy je dużo, a może za mało? Czy to kolki? Czy “tylko” bolący brzuszek? Wiesz doskonale, że mogłabym wymieniać tak do jutra. Dodając do tego małą ilość snu, kalorii i czasu spędzonego w samotności (także w toalecie), mamy gotową receptę na nerwicę i obniżoną pewność siebie.

Mam rację?!

Wiesz czym ja się najbardziej na świecie martwiłam kiedy moje pierwsze dziecko było malutkie? Jedzeniem i ząbkowaniem.

JEDZENIE.

Miałam gdzieś w głowie wykutą regułkę na temat tego ile dziennie dziecko powinno zjadać. Nieważne czy mleka, kaszki czy zupki. Ubzdurałam sobie, że jak zje za mało (lub za dużo) dziennie, to na bank się rozchoruje, przestanie rosnąć, wypadną mu wszystkie włosy i w przyszłości będzie cierpiał na choroby jelit. Poważnie. Miałam tak to głęboko zakorzenione, że absolutnie nie można mnie było przekonać, że 20 ml mniej lub więcej, nie zrobią różnicy. Oj nie nie. Ja WIEDZIAŁAM ile moje dziecko musi zjeść. Efektem tego był Filipek, który był taki tłuściutki, że hohoho. Co prawda był wtedy malutki, i oczywiście zrzucił całą masę jak tylko zaczął chodzić, ale… Musiałabyś go wtedy zobaczyć. Oczywiście żadna krzyda mu się nie stała, zwyczajnie był tłuściutkim dzieckiem jakich wiele – raczej chodzi mi o to, że świrowałam na punkcie tego jedzenia jak mało kto! Zupełnie niepotrzebnie! Nie miałam w domu niejadka, który potrafił żyć o jednym łyku mleczka. Filip jadł wszystko co widział, a ja mimo to i tak wariowałam…

ZĄBKOWANIE.

Tu już wariowałam przy każdym dziecku. Bo musimy być szczere: ewolucji to te zęby się kompletnie nie udały! Całe życie z nimi same problemy! I o ile dorosły z bolącym zębem sobie poradzi, to co ma zrobić taki mały człowieczek? No co?!

Ząbkowanie to naprawdę hardcorowe przeżycie. Biorąc pod uwagę fakt, że taki maluszek naprawdę niczym sobie (nawet tym nocnym krzykiem) nie zasłużył na taki ból, to jest to dla matki po prostu straszny czas. I mam tu na myśli wszystko: zaczynając od widoku cierpienia u swojego dzidziusia, po każdy obśliniony skrawek bodziaka.

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zostałam mamą bardzo się bałam dawać dziecku jakiekolwiek leki. To nic, że przepisane przez lekarza, nic że farmaceutka zapewniała, że można je stosować u kilkumiesięcznego szkraba. Ja osobiście bałam się podawać dziecku cokolwiek. Filipek miał szczęście, że ząbkowania nie przechodził tak tragicznie i nie wymagał podawania leków innych niż przeciwgorączkowe. Może też dlatego nie szukałam wtedy informacji odnośnie leków na bolesne ząbkowanie?

Z młodszymi chłopakami było już inaczej. Dzieci cierpiały, ja razem z nimi. Nie świrowałam już, że podaję im leki na ząbkowanie, bo przecież sama, kiedy boli mnie ząb, biorę leki przeciwbólowe!

Umówmy się – internet, telewizja, gazety – wszędzie w nich znajdziemy reklamy leków, specyfików i innych cudów na kiju, które podobno pomagają. Na szczęście, istnieje spora grupa środków, które naprawdę działają! O Dentosept A mini dowiedziałam się właśnie z blogów! To preparat specjalnie dla ząbkujących dzieci i nie tylko! Wspomaga leczenie aft i pleśniawek, czyli coś z czym zdarza nam się zmagać kiedy dzieci są starsze. Posiada on specjalny aplikator, dzięki któremu aplikuje się go precyzyjnie i bez dodatkowego podrażniania bolesnych miejsc.

A na zdjęciach wiecie kto jest? Pan K! haha! Bobasek mojej siostry, który właśnie od niedawna produkuje hektolitry śliny, czyli wiadomo, że zęby są blisko. Nasłodszy bobas świata, taki u którego na uśmiech trzeba sobie zasłużyć, więc możecie sobie tylko wyobrazić co ja – ciotka, wyprawiam, żeby ten człowiek się do mnie uśmiechnął. Jak dobrze, że mam doświadczenie w rozśmieszaniu dzieci i robieniu z siebie dla nich wariata.

A wiecie co jest najważniejsze w tym pierwszy roku dziecka? Luz! Nasz luz! Bo bez tego zwariujemy, zakopiemy się w pieluchach, a naszym jedynym wspomnieniem z okresu kiedy nasz dzidziuś był malusi, będą nasze nerwy. Luz! Z nim świat jest naprawdę lepszy! Nie ma znaczenia czy dziecko zje ciut więcej lub mniej, czy zacznie siadać troszkę później czy wcześniej. Najważniejszy jest luz i ułatwianie sobie życia! Brak pędu za idealną wersją siebie, a pęd za najszczęśliwszą wersją siebie.

   Send article as PDF   

4 komentarze

  • Przy pierwszym synku martwiłam się czy mu jąderka zejdą, miałam jakąś schizę, przy drugim synku cały czas martwię się jedzeniem (mieliśmy z tym niezłe przeboje, podejrzenie celiakii miałam wyrzuty sumienia, że za szybko przestała go karmić piersią – w 14 miesiącu, bo byłam w ciąży z córeczką, przy malutkiej martwię się że za szybko poszła do żłobka – miała 16 miesięcy, ale za to karmię ja do tej pory – ma 3 lat), ufffff tak więc zawsze jest powód do zmartwienia…….

  • U mnie przy córce oczywiście był problem z pokarmem, bo przez pierwsze dwa tygodnie nie moglam jej przestawić. Cycki zaczęły wariować, dziecko ryczało, a ja za Chiny Ludowe nie dałam się mojej mamie namówić na karmienie, które nazwała ” hybrydowym”, czyli miks KN i MM. Po pół roku odpuściłam i zrozumiałam jakie to było głupstwo z mojej strony. Ale luz nie trwał wiecznie, bo zaczeło sie ząbkowanie i hardcore trwał do drugiego roku życia. Teraz z perspektywy czasu śmieję się czasem z tego, jak mogłam się tak zafiksować. A sprawy i fazy, które obecnie przychodzą i odchodzą (bo dziecie przecież rośnie) przyjmuję “prawie” wyluzowana;)))

  • Ja to nie wiem chyba u mnie okres wegetacji. Mały ma wprawdzie dopiero 3,5 mca ale to jego spamie po 20-30 min w ciągu dnia mnie rozpierdala. I spanie z cyckiem w gębie. I ryk. Niby kolki się skończyły ale młody jak się darł tak się drze. Jak nie zacznie spać jakoś no chociaż godzinę bez cycka to chyba w łeb sobie strzelę. Ja się boję nawet o to, że go krzywdzę, bo go nie noszę tak jak trzeba, jak fizjoterapeuta zalecił. Mały tak się drze że jak go już trzecią godzinę noszę to żeby go utrzymać w ogóle bo już prawie 8 kg waży. Ehhh…. Jak na razie to czarna rozpacz.

Leave a Comment