"Nie mam się w co ubrać!" czyli jak ogarnąć swój styl, zakupy i w końcu wyglądać jak człowiek. - Flow Mummmy
LIFESTYLE

“Nie mam się w co ubrać!” czyli jak ogarnąć swój styl, zakupy i w końcu wyglądać jak człowiek.

To zdanie jest chyba w pierwszej dziesiątce wypowiadanych przez kobiety tekstów. I nie ma najczęściej znaczenia, czy faktycznie w szafie znajdują się jeden porwany t-shirt i dziurawe spodnie, czy pierdylion sukienek, jeansów i topów. Bo ubieranie zaczyna się w głowie, to tam powinnyśmy przede wszystkim zrobić porządek. Wtedy dopiero będziemy w stanie zaoszczędzić sobie mnóstwo nerwów, łez i pozakupowych wkurwień.

Ostatnio, pierwszy raz od naprawdę dłuższego czasu (i mam tu na myśli czas mniej więcej 3-4 letni :/) wróciłam z zakupów zadowolona. Bez zbędnych pierdół, ze wszystkim w czym wyglądam i czuję się super. Mało tego, bez rzeczy dla dziecka, męża, psa i sąsiada. Tylko dla mnie. I bez butów! Ale o tym później.

Jak to zrobiłam? To niby takie oczywiste, ale musisz mi uwierzyć, ja naprawdę nie miałam w czym chodzić. Kilka bluzek na krzyż (i pisząc kilka mam tu na myśli jakieś 3, 4), kilka par spodni (z czego noszę non stop dwie pary), parę t-shirtów (każdy wyglądający dokładnie tak samo, ale to mi akurat nie przeszkadza) i tyle. Koniec. Tak wyglądała moja szafa. 3/4 jej zawartości nie nosiłam! Dlaczego? Powodów było kilka:

  • rzeczy były za duże (bo kupiłam je będąc w ciąży lub zaraz po niej)
  • rzeczy były zniszczone (bo kupowałam badziewie)
  • rzeczy w których źle wyglądałam (i mam tu na myśle naprawdę mega źle)

Jak wyglądały wcześniej moje zakupy?

Standardowo. Niby wiedziałam czego szukam, co mi się podoba, ale zawsze (naprawdę ZAWSZE) moje zakupy wyglądały tak, że z domu wychodziłam przeszczęśliwa, a wracałam z dołem jak stąd do Cansas. We wszystkim wyglądałam źle, grubo (to znaczy gruba byłam, więc dziwne żebym wyglądała inaczej, natomiast rzadko kiedy człowiek staje przed lustrem w samej bieliźnie, a w przymierzalni to jest przecież nieuniknione). Najczęściej taka wyprawa kończyła się ogólnym, kilkudniowym mega wkurwieniem albo nową parą butów na pocieszenie.

Co zrobiłam, żeby to zmienić?

Po pierwsze: poukładałam sobie w głowie 🙂 Poważnie. Przede wszystkim zaczęłam “czytać” (a dokładniej oglądać foty na Pinterest) o podstawowej zawartości szafy. O tym co powinnam mieć, jak zestawić, o tak zwanych basicach. Oczywiście miałam o nich pojęcie wcześniej, ale co z tego skoro posiadałam tylko część z nich?

Po drugie: zaczęłam zbierać (ave Pinterest) inspiracyjne foty stylizacji które mi się podobały. Tak jak wcześniej napisałam: niby miałam swój styl, ale zmieniał się on tak samo często jak pory roku: raz kochałam sukienki boho, po tygodniu chciałam nosić tylko stroje sportowe, a po miesiącu już tylko eleganckie kiecki. Zakupy robiłam w czasie trwania każdej fazy, więc nic dziwnego, że później nie miałam się w co ubrać! Musiałam określić się, tak totalnie. Po setce fotografii już wiedziałam co mi się na bank podoba: klasyka, ale ta sportowa. Lubię szpilki, ale nie na co dzień. To nie ja. Ja kocham trampki, jeansy, ale lubię też się czuć jak kobieta, a nie dziewczynka z podstawówki.

Po trzecie: kolory. Tu już dużego problemu nie miałam. Od jakiegoś czasu wszelkie szarości, biel i czerń to moi faworyci. Oczywiście nie skreślam innych kolorów, ale nagle nie znajdzie się u mnie bluzka w odcieniu neonowej żółci – nie i koniec. Może coś czerwonego, beżowego, ale nic z neonów, zieleni ani czegokolwiek w czym się już nie widzę.

Po czwarte: ponieważ zawartość mojej szafy nie powalała wielkością, to wiedziałam dokładnie czego potrzebuję. Poszłam na zakupy z idealną listą rzeczy które zamierzam kupić. Oczywiście nie kupiłam wszystkiego co chciałam (inaczej nie miałabym już gdzie mieszkać 🙂 ), ale każda rzecz którą wybrałam spełniła ustalone przeze mnie kryteria:

  • pasuje do minimum 5 rzeczy które już posiadam
  • jest dobra gatunkowo (tu tylko bluza z h&m raczej nie pasuje, ale kosztowała niecałe €7 więc płakać po niej nie będę)
  • pasuje do stylu i kolorystyki  jakie sobie wcześniej obrałam
  • dobrze się w tej rzeczy czuję (czyli dobrze wyglądam)

Po piąte: olałam rozmiary. Każdą rzecz mierzyłam w dwóch lub trzech rozmiarach. Niestety bardzo często dziewczyny mają tendencję do “upychania” (dosłownie!) siebie w jak najmniejszy rozmiar. Ten zabieg ma niby poprawić humor, pokazując że “jeszcze nie jest tak źle”, ewentualnie “o cholera! schudłam!”, ale ostatecznie kończy się przypominaniem z wyglądu szynki wielkanocnej. I bynajmniej mam tu na myśli jej apetyczność. Ja zawsze mierzę 2-3 sztuki tej samej rzeczy w różnych rozmiarach, od S do L.

Po szóste: jakość. To naprawdę można pisać do znudzenia, ale to jest tak bardzo ważne. Mnie naprawdę nie stać na “tanie” (czyli beznadziejne) rzeczy.  I co z tego, że kupię T-shirt za 10 zł, jak po miesiącu będę musiała kupić nowy? Oczywiście nie twierdzę, że zawsze rzecz droższa jest lepsza. Oj nie! Ale niestety najczęściej tak właśnie jest, a lepiej wydać tę stówę i mieć coś na lata. Mam w swojej szafie rzeczy które kupiłam jakieś 4-5 lat temu! Np. płaszcz, kilka bluzek. To są rzeczy, przez które, w momencie stania przy kasie i płacenia, prawie płakałam. Teraz widzę, że były świetnymi wyborami. Po prostu. Zwłaszcza kupując tzw. “klasyki” naprawdę lepiej odłożyć sobie kasę, pozbierać do skarbonki przez parę miesięcy i wydać na coś co sprawi nam ogromną przyjemność. Tak, bo kupowanie ciuchów to nie tylko płacenie za materiał i użytkowanie. To także wielka frajda, płacenie za historię marki, za to że w sklepie ekspedientki dobrze się Tobą zajmą, podpowiedzą. To tak jak z kosmetykami. Jasne, że można kupić podkład za 10 zł, którego samemu się wybierze, a po tygodniu czy dwóch wyrzucić bo najpewniej okaże się badziewny i do tego źle dobrany. Można też zapłacić więcej (niestety o wiele :/), ale pozwolić specjalistce dobrać odpowiedni kolor, wypróbować parę innych rzeczy, korzystać z produktu 4 miesiące i poczuć się “luksusowo”.  No i przez te 4 miesiące na bank uda się oszczędzić na kolejny.

A co do butów! Wiecie dlaczego właśnie buty lub torebki są najczęstszymi fetyszami kobiet? Bo w nich nie da się źle wyglądać. 🙂 Właśnie dlatego ja nałogowo wręcz kupowałam (w sumie dalej zamierzam :P) buty, bo w każdym innym elemencie garderoby czułam się paskudnie :/

A poniżej kilka moich ideałów. Zdjęcia które mnie zainspirowały i pomogły “wejść na dobrą drogę” i w końcu wyglądać jak człowiek 🙂 Oby mi się udało 😛

Jak zauważyłyście na większości zdjęć przewija się moje guru jeżeli chodzi właśnie o modę: blogerka Jules Sarinana. Nikt nie potrafi połączyć tak trampek i krótkiej spódniczki, czy szpilek z dresem jak ona! <3

moda1

moda2

*Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Pinterest.

   Send article as PDF   

30 komentarzy

  • ave szczupli! Pozostanę przy dresach. To jedyne na mnie pasuje. Właśnie dzisiaj przeklinałam wiosnę, którą zawsze kochałam. Robi się ciepło i nie mam co na siebie włożyć, a NIESTETY w sklepach są rzeczy na chude szczapki! Łudzę się tym, że kiedy w końcu schudnę (a będzie to po tym jak w końcu dostanę się do endokrynologa, bo okazuje się, że mogę być i na redukcji i ćwiczyć, biegać codziennie po 5 km i tyć! Ave Hashimoto!) coś na siebie znajdę! Trzymajcie kciuki…

  • Dokładnie taką samą drogę przeszłam. Najpierw pozbyłam się wszystkich rzeczy w kolorach, które mi ewidentnie nie pasowały. Potem było już z górki. Kupuję też zdecydowanie mniej. Też uwielbiam SIncerely Jules, jest świetna. Pozdrawiam 🙂

  • rany…. chyba zacznę dziękować za ciebie Bogu 😉 własnie dostałam dzisiaj od męża sumkę na zakupy, serio (dawał z lekkim bólem serca ale dał szczerze) i dzięki tobie mam nadzieję, ze wydam je właściwie. zabieram sie za robienie swojej listy z printeresta

  • O rety, szukam ratunku, ale chyba znów nic z tego. To, co mi się podoba, najczęściej do mnie nie pasuje, w szczególności do figury. A teraz znów ciąża, ciążowe straszne ubrania i poporodowe namioty, zamiast ubrań… AAaaaa.

  • Pokaż co kupiłaś? ? Ja cierpialam jak wchodzilam do penneysa, wszystko taaaaakie tanie, i potem pelna szafa, nic do niczego nie pasuje? na szczescie juz sie oduczylam kupowac co w rece wpadnie. Niestety szafa dalej do d….. ?

  • Wlasnie dzis pisalam o ksiazce Magia sprzatania. To tak w temacie bo troche otworzyla mi oczy na to ze mam magazyn zamiast szafy. Na szczescie moj styl tez ewoluowal

  • Nawet nie wiesz jak mnie uszczesliwilas tym wpisem. Nareszcie mam jakis pomysl jak rozwiazac moje problemy garderobiane.WIELKIE DZIEKI .kochans jestes

  • A co to jest ten pinterest ? Super wpis. Właśnie jestem w tej fazie ze nie wiem już sama co mi się podoba. Jak nastolatka napalam się na coś kupuje a później wisi w szafie nienoszone ? wykorzystam wskazówki a listę zakupów na bank ? dziękuję ?

    • Pinterest.com! najlepsza strona gdzie jest wszytsko! no wszytsko! tworzysz tam “tablice” do których przypinasz (“pin”) te artykuły które Ci się podobają 🙂

  • Jak zawsze inapirujesz ! Ja po 2 latach w dzungli (nawet po 2,5 bo w ciazy tez nie powalalam) wracam do pracy – nowe srodowisko, nowi znajomi, a ja bez pomyslu na siebie i swoj ubior:( wiem tylko ze kocham trampy i nienawidze zbytniej elegancji. Juz nawet wydalam troche kasy, ale po tym poscie widze ze zupelnie na zle rzeczy ! Niepasujace do mnie ;( szukam od nowa wiec ! A tylko 1,5 tyg i maly budzet !

  • Widze ze wielszosc z nas lubi luzny styl z lekka elegancja.wiec jak znajdziecie jakies fajne zestawienia to podsylajcie ja tez chetnie podpatrz

  • problem z wzorowaniem się na Jules jest jeden- mało która dziewczyna w rozmiarze M będzie dobrze wyglądała w jej stylizacjach, nie mówiąc już o większych rozmiarach. Ta babeczka to prawdziwa, mała chudzinka- znam może ze swojego otoczenia z 4 osoby.

    • wzorowanie się a kopiowanie to dwie różne rzeczy 🙂 wiadomo, że skoro jest chuda to się tak ubiera, przecież nie będzie nosiła worków 🙂 jak laska w większym rozmiarze będzie kopiować jest stylizację to wiadomo, że kopia ta będzie kiepska. Jeżeli dopasuje kroje i inspiracja inspiracją pozostanie, to nie widzę większego problemu 🙂

  • Nigdy nie zapominajmy, że kobieta ma zawsze dwa główne zmartwienia: nie ma w co się ubrać oraz ma za mało miejsca w szafie 🙂

  • ok – muszę spróbować. świetne rady. oby tylko tak łatwo było je wprowadzić w życie. trzymaj za mnie kciuki!

  • Zanim przeczytałam twój artykul miałam postanowienie, że zrobię metamorfozę swojej szafy. Po nim jeszcze bardziej się zmotywowalam i udało mi się kilka dni temu wyrzucić rzeczy, których nie noszę już od co najmniej roku albo których z jakiegoś powodu nie lubię (jak kupowalam to mi się oczywiście podobaly).
    Teraz zbieram na nowe ciuchy tzw. Must Have czyli klasyczne rzecze które nigdy z mody nie wychodza i muszę sie pochwalic, że udało mi się już oprzeć kilku pokusom…

  • A w takim razie jaki poleciłabys zegarek ? Bardzo podoba mi się Z apartu z centkowanym paskiem ale boję się ze nie jest to zbyt uniwersalny model. Ale co zrobić jak mi się właśnie podoba 🙂

  • O matko. Właśnie odnalazłam moja bogini modowa. Tylko nie wiedziałam jak się nazywa. Przetrzepie cały internet w poszukiwaniu zdjęć i stylizacji idealnych a jak już schudnę po ciąży (po pierwszej oprócz 10ktore mi przybyło odfrunelo samo Jeszcze 8;)) to nakupuje mnóstwo cudownosci.

  • Moja szafa to jeszcze do niedawna był prawdziwy dramat – wszystko od sasa do lasa. W końcu poprosiłam koleżankę, która ma zdecydowanie wyczucie modowe, żeby mi pomogła jakoś się ciuchowo ogarnąć. Wyrzuciłyśmy chyba z pół szafy i poszłyśmy na zakupy. Sieciówki omijałyśmy szerokim łukiem, za to nieźle poszalałyśmy na targach slow fashion 😉 obkupiłam się tam nieźle, zwłaszcza w ciuchy marki pepe y flor, która bardzo mi przypadła do gustu ze względu na kobiece kroje, kolory stonowane i oryginalność

  • Polecam blog Asi Glogazy, Styledigger. I jej ksiazke “Slow fashion”. Generalnie nie interesuje sie moda, ale wiadomka, ze chce sie jakos wygladac 🙂 Jej porady zrobily mi w glowie rewolucje. A potem mojemu mezowi 🙂

Leave a Comment